sobota, 12 października 2013

Rozdział VI

W jednym z zamkowych komnat, na oknie siedział młody chłopak, wpatrzony w rozlegający się na równinę krajobraz. Szare skały, wygładzone przez wiejące tu od stuleci silne wiatry, zdobiły krawędź urwiska niczym kamienna palisada. Po drugiej stronie przepaści znajdowała się pozornie bezkresna równina, od czasu do czasu urozmaicana tylko suchymi kikutami drzew. Mimo iż dochodziło południe, słońce skryte było za szarymi chmurami, które tylko wzmagały panujący tu mroczny nastrój. Co jakiś czas można było zauważyć czarne kruki, nagle wyłaniające się z mgły, niczym posłańcy mroku. Ich złowieszcze krakanie odbijało się echem wśród kamiennych ścian. Ze względu na panującą tu martwą aurę, ptaki te polowały na bezbronne stworzenia, które przypadkiem trafiły na ten szary bezkres, przejmując rolę sokołów, a czasami wręcz sepów.
Chłopak spoglądał na ten krajobraz obojętnie, co jakiś czas śledząc tor lotu czarnych drapieżników. Jego długie, ciemne włosy, targane silnym wiatrem, co chwila opadały mu na twarz. On jednak zdawał się tym nie przejmować, zupełnie pochłonięty kontemplacją krajobrazu.
Nagle z korytarza dało się słyszeć ciche, lecz głuche jak odgłosy stukania metalu o kamień kroki. Po chwili w drzwiach stanął wysoki mężczyzna w nietypowej kolorystyce. Połączenie czerni i bieli. Jego nieruchoma twarz, pozbawiona wszelkich uczuć, jakby zamrożona w wyrazie obojętności i wyższości, głęboko w środku skrywała żarzący się płomień szaleństwa i nienawiści, który tylko czekał, aby dorzucić zgniłego opału. Stał wyprostowany. Czekał. Niczym anioł zagłady, niszczyciel, jeden z jeźdźców Apokalipsy, gotowy w każdej chwili przystąpić do niszczenia swoich wrogów.
Chłopak zerwał się nagle ze swojego miejsca i, kłaniając się nisko, powiedział pełnym uniżenia tonem:
– Witaj, mistrzu...
Morgarath tylko kiwnął w odpowiedzi głową, i podszedł parę kroków w jego stronę, nie zmieniając ani na chwilę swojej fizjonomii.
– Myślę, że czas na lekcję, chłopcze – powiedział beznamiętnie, nie spoglądając na chłopaka, tylko gdzieś dalej, w krajobraz za oknem.
– Tak, panie – Will skinął energicznie głową. – Co dziś mistrz dla mnie szykuje?
Władca zamku skierował nagle swe spojrzenie na młodego ucznia. W jego oczach pojawił się dziwny, złowróżbny błysk.
– Zobaczysz... Myślę jednak, że przypadnie ci to do gustu i mnie nie zawiedziesz.
– Oczywiście, mistrzu. – Znów pochylił się szacunkiem, jakim darzy uczeń swojego nauczyciela. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Owszem.. Zrobisz... Już ja tego przypilnuję – oznajmił spokojnie czarny pan, gestem nakazując, by chłopak wyszedł z komnaty.
W milczeniu przemierzali zamkowy korytarz, co jakiś czas mijając po drodze wargali, którzy z nieobecnym wzrokiem pełnili służbę. Morgarath nawet nie zwrócił na nich uwagi, jakby byli jedynie częścią wystroju, czymś mało ważnym.
Chłopak natomiast przyglądał się im z niejakim podziwem. Jak do tej pory nie miał zbyt wielu okazji, by się im dokładniej przyjrzeć. Krwistoczerwone oczy bez żadnego wyrazu, długie, przerażająco ostre kły, z których skapywała gęsta ślina oraz grube, brudnoszare futro, okryte skórzanym pancerzem robiły spore wrażenie. Każda bestia miała też przy pasie topór, maczugę, włócznię lub miecz. Gdyby Will wiedział coś więcej o sztuce płatnerstwa, zauważyłby, że wszystkie te bronie nie były zbyt dobrej jakości. Ot, przeciętne ostrza, które bez problemu mogłyby złamać się pod naporem profesjonalnie wykutego miecza. Jednak nikt w pałacu Morgaratha, może poza samym władcą, nie przykładał specjalnej uwagi, co do jakości oręża. Tutaj liczyła się siła, a wargalowie mieli jej zdecydowanie pod dostatkiem.
– Pospiesz się, chłopcze – mruknął Morgarath, kiedy zauważył, że chłopak zaczyna zwalniać.
– Oczywiście... Przepraszam, mistrzu. – Will od razu się zreflektował i, mimo że skręcona przed tygodniem kostka wciąż mu dokuczała, zwiększył tempo kroków, by zrównać się z panem zamku.
Schodzili właśnie krętymi schodami, prowadzącymi najniższego piętra budowli. Przez niewielkie okienka, Will widział rozległy krajobraz oraz skrawek ponurego nieba. Po kilku metrach, młodzieniec zatrzymał się przed jednym otworem, gdyż coś przykuło jego uwagę. Podszedł bliżej i chciał już wyjrzeć, gdy nagle tuż przy oknie przeleciał kruk, kracząc przeraźliwie. Will, z zaskoczenia i strachu, cofnął się gwałtownie, aż wpadł na ścianę.
Z sufitu posypało się trochę pyłu i przez ułamek sekundy młody zwiadowca miał wrażenie, że naruszył jakąś skomplikowaną konstrukcję, przez co wieża zaraz runie. Na szczęście nic takiego się nie stało. Morgarath nawet nie spojrzał na chłopaka, tylko ponownie nakazał mu się pospieszyć. Zeszli na parter i w tym momencie pojawił się jeden z podwładnych Morgaratha, po czym podszedł do swojego pana, by prawdopodobnie zdać raport. Will widział go pierwszy raz, przynajmniej tak mu się zdawało. Kilka dni temu chłopak wędrował po zamku w nadziei, że może coś pomoże mu w przywróceniu pamięci. Jednak wszystko było takie obce; te przedmioty, twarze. Kiedy mistrz kazał go zaprowadzić do jego komnaty, liczył, że może wygląd pomieszczenia pozwoli mu coś sobie przypomnieć, jednak nawet tu nic nie wydawało się znajome. Tak jakby dotychczas żył w zupełnie innym świecie. Przez jakiś czas podążali wzdłuż wąskiego korytarza, którego ściany obwieszone były różnego rodzaju bronią – od maczug i buzdyganów poprzez miecze, aż po....
– Zostaw to, chłopcze! – krzyknął Morgarath, zauważając, że uczeń chce dotknąć łuku i strzał, przyszpilonych do muru za pomocą dużych, starych gwoździ.
– Dlaczego? – spytał, jednak posłusznie zabrał dłoń. – I dlaczego to wszystko tu wisi? – Musiał przyśpieszyć, aby iść w miarę równo ze swoim mistrzem.
– To broń na wszelki wypadek. Gdyby zamek był oblężony, pierwsi obrońcy biorą swój oręż właśnie stąd. Ale łuku nie dotykaj, to nie jest broń dla kogoś takiego jak ty. Używają jej wyłącznie tchórze, którzy nie mają odwagi stanąć do prawdziwej walki. A ty nie chcesz być tchórzem, prawda? – spytał, spoglądając kątem oka na chłopaka.
– Oczywiście, że nie, mistrzu! – odparł Will, posłusznie odsuwając się od misternie wykonanej broni. Jednak, nawet gdy ruszyli dalej, odwrócił się, by na nią spojrzeć.
Po chwili doszli do bram prowadzących na dziedziniec. Już słychać było szczęk mieczy i krzyki strażników. Morgarath wysunął się nieco do przodu, po czym nakazał wargalowi, który pełnił funkcję sierżanta, by zabrał swój oddział nieco dalej. Podwładny wydał z siebie głośne pomruki, po czym grupa rycerzy, którzy byli pod okiem owego stwora, przeniosła się na sam koniec obiektu. Tymczasem czarny pan powrócił do swojego ucznia, który z ciekawością przyglądał się dziwnemu podestowi, stojącemu mniej więcej na środku. Składał się on z długiej, prostokątnej deski położonej na dwóch metalowych podstawach. Miał około metra wysokości, a dookoła rozsypane było siano.
– Co to jest? – spytał Will, gdy Morgarath znalazł się obok niego. – To element treningu, prawda?
– Owszem – odparł krótko władca. – Wchodź na górę – nakazał, nie zważając na wciąż nie do końca sprawną kostkę szesnastolatka.
Chłopak podszedł do podestu, po czym po kilku niezbyt udanych próbach, wdrapał się na niego i lekko zakołysał się, lecz utrzymał równowagę. Rozłożył szerzej ręce, by łatwiej wyczuć środek ciężkości. Dziwnie się teraz czuł, mogąc spoglądać na swojego mistrza z góry.
– Co mam robić? – spytał niepewnym głosem. Nie wiedział, czego oczekuje od niego czarny pan. Przez chwilę mężczyzna stał nieruchomo, przyglądając się nieprzeniknionym wzrokiem w ucznia.
Po jakiejś minucie skinął na jednego wargala, który był zadziwiająco niski, jak na swój gatunek, i nakazał mu podać sobie miecz, zawczasu starannie przygotowany na tę okazję. Kiedy go otrzymał, obejrzał dokładnie klingę, zamachnął się kilka razy, po czym, usatysfakcjonowany, podał go stojącemu na podwyższeniu chłopcu. Ten przyjął broń, czując, jak ciąży mu w dłoniach. O mały włos, a spadłby, gdyż ciężar przechylił się na prawą stronę. Chwycił rękojeść w obie dłonie, przyzwyczajając się do jego dotyku. Mimo, że puginał był stępiony na brzegach, wciąż dało się wyczuć doskonałe wyważenie broni. Will nie wiedział, że jego oręż pochodził z prywatnych zbiorów dawnego barona Gorlanu, które ten wywiózł ze swojego lenna, uciekając po nieudanym powstaniu przeciw władcy.
– To ćwiczenie, które ma za zadanie sprawdzić, jak radzisz sobie z kilkoma rzeczami na raz. Podczas prawdziwej walki, przeciwnik nie będzie uderzał w jedno miejsce i również nie pozwoli ci walczyć na zawsze na równym gruncie. Musisz być przygotowany na wszystko. – Jego głos był spokojny, ale pouczający.
Chłopak skinął głową na znak, że zrozumiał. Jego nauczyciel zachowywał się tak, jakby to była jakaś kolejna lekcja. Tymczasem on nie pamiętał nawet, czy kiedykolwiek w swoim życiu trzymał miecz w ręce. Była to dla niego całkowicie obca sytuacja. Nie chciał jednak zawieść mistrza, więc zamachnął się kilka razy bronią, starając się odczuć jakiś znajomy ciężar. Niestety, w tym momencie niemalże stracił równowagę i o mały włos, a upadłby na podłoże, pokryte tylko niewielką warstwą siana.
– Nie trać równowagi – ostrzegł zimnym tonem czarny pan. – Musisz być czujny. Teraz zaczynamy. Wyobraź sobie, że przed tobą stoi atakujący cię mieczem przeciwnik. Będę wydawał komendy miejsc, w które uderzy. Twoim zadaniem jest uniknięcie ich.
– Tak jest, mistrzu! – zawołał hardo chłopak, jednak zaraz potem nieco się zmieszał. – Znaczy... mam parować ciosy mieczem...?
– Tak. – Morgarath westchnął z irytacją. Wciąż słychać było odgłosy walki, z miejsca, gdzie trenował oddział rycerzy. Jednak czarny pan nie zwracał na nich zupełnie uwagi. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia zawołał: – Z prawej! Z lewej! Z lewej zza głowy! Z prawej z dołu!
Chłopak zaskoczony, z początku próbował nadążać za rozkazami mistrza i jednocześnie nie spaść, lecz ciężki ostrze, które dzierżył w rękach mu nie pomagało. Tempo, które zarzucił mu władca było zbyt szybkie i po kilku niezdarnych zasłonach, Will stracił równowagę i spadł wprost na niewielki stos siana, plecami w dół. Miecz wypadł mu z dłoni i z głuchym brzękiem odbił się od kamiennego podłoża. Ze strachu i zaskoczenia, chłopiec przez moment nie mógł złapać oddechu i tylko leżał na ziemi. Jednak widząc wzrok mistrza, który kiwnięciem głowy rozkazał mu powrócić na równoważnię, wstał szybko i schylił się po miecz.
Otrząsnął włosy z suchej trawy i wspiął się na podest. Kiedy tylko się wyprostował, Morgarath ponownie zaczął wykrzykiwać miejsca uderzeń. Znów rozpoczęła się walka z niewidzialnym przeciwnikiem. Uderzył z prawej strony, następnie zza głowy. W pewnym momencie, ponownie stracił równowagę i rozpaczliwym gestem, złapał się w ostatniej chwili deski. Nauczycielowi się to jednak nie spodobało, więc uderzył chłopaka płazem miecza, aby dać mu nauczkę, Nieprzygotowany na to Will ponownie spadł z belki, tym razem trafiając na podłoże, które nie było zbyt dokładnie przykryte sianem. Zaszumiało mu w uszach, lecz nie stracił przytomności. Czuł bolesne mrowienie na plecach, spowodowane siłą uderzenia. Przez chwilę leżał z zamkniętymi oczyma na ziemi, czekając, aż jego bijące ze strachu serce się uspokoi.
Nagle poczuł gwałtowne szarpnięcie za przód koszuli. W jednej chwili został sprowadzony do pozycji stojącej. Kiedy rozchylił powieki, ujrzał, że czarny materiał jego stroju znajdował się w ręce Morgaratha.
– Nie postarałeś się dzisiaj, chłopcze – powiedział mistrz, a w jego głosie słychać było znużenie i lekkie zniecierpliwienie.
Następnie rozluźnił uścisk dłoni, aby Will stanął na własnych nogach. Ten ze wstydem opuścił głowę, nie chcąc ujrzeć rozczarowania w oczach czarnego pana.
– Wybacz, mistrzu – odparł smętnie.
– Coś mi się wydaje, że razem z pamięcią, utraciłeś też swoje zdolności. Niezbyt jestem z tego zadowolony, ale pewnie się tego domyślasz. – Głos czarnego pana nie wyrażał żadnych konkretnych emocji. – Liczę więc, że przyłożysz się porządnie do ćwiczeń i dorównasz do poprzedniego poziomu.
– Oczywiście – odparł, energicznie kiwając głową. Czuł się zawiedziony tym, że trening nie poszedł dobrze. Miał nadzieję, że gdy weźmie miecz do rąk, coś sobie przypomni.
"A jeśli już nie odzyskam pamięci?" Takie myśli dręczyły go już od pewnego czasu. Ze wszystkich sił starał się przypomnieć sobie miejsca, które przecież powinny być mu dobrze znane. Niestety, jego próby szły na próżno. Zupełnie jakby ten zamek nigdy nie był jego domem...
– Odłóż miecz tam. – Morgarath wskazał na prowizorycznie przygotowane miejsce na broń, tuż obok trenującego oddziału.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie, nie chcąc sprawić mistrzowi kolejnego zawodu. Kiedy wrócił do władcy, ten zdawał się głęboko nad czymś zastanawiać, nieświadomie pocierając brodę opuszkami palców.
Po chwili zwrócił się do Willa:
– Myślę, że pokaz szermierczy powinien ci pomóc. Niedawno do zamku przybył nowy nabytek mojej armii i muszę go przetestować.
Mówiąc to, dawny baron Gorlanu skinął na jednego z wargalów, który posłusznie zbliżył się do władcy.
– Przekaż Sewardowi, aby przyprowadził tu tego nowego. I żeby wziął ze sobą miecz – odparł krótko, a bestia tylko przytaknęła, niezdarnie kłaniając się swojemu panu. Zaraz potem ruszyła w kierunku zamku, powarkując cicho, jak to miała w zwyczaju jej rasa. Chwilę później potwór przeszedł pod wysokim, kamiennym łukiem i zniknął w ciemnym wnętrzu zamku.
Tymczasem Morgarath ruszył wzdłuż dziedzińca, ku wyjściu za mury zamku. Ani na moment nie obrócił się w stronę Willa, ale chłopak wiedział, że jego mistrz oczekuje, aby ten za nim poszedł.
– Dokąd idziemy? – spytał młody uczeń, podbiegając do swojego nauczyciela, jednak trzymając się parę kroków za nim.
Mężczyzna nic jednak nie odpowiedział. Zdawało się, że znów pogrążył się we własnych myślach. Will chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, iż dalsze pytania nie miały sensu. Tymczasem, czarny pan skinął kolejnemu z wargalów, a ten pokłonił się i ruszył w to samo miejsce, gdzie wcześniej udał się jego towarzysz. Najwidoczniej władca myślowo przekazał mu jakiś rozkaz. Następnie nakazał strażnikowi otworzyć drzwi, przez które rozprzestrzeniał się widok na szarą dolinę.
– Tu będzie najlepsze miejsce na nasz pokaz – powiedział powoli. – Pozostaje tylko czekać...

***

Gilan siedział na posłaniu i ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzy, wpatrywał się w okno swojej komnaty. Od jakiejś godziny męczył go potworny ból głowy, związany najprawdopodobniej ze stałym towarzystwem Sewarda, który nie milkł właściwie ani na moment, kłócąc się zawzięcie z... samym sobą. Z początku próbował uspokoić go i załagodzić spór, lecz po chwili dał sobie z tym spokój, wiedząc, że i tak nic nie wskóra.
– To wszystko twoja wina i dobrze o tym wiesz!
– Właśnie, że twoja! Nie znam nikogo bardziej niezdarnego niż ty!
– Kogo nazywasz niezdarnym?!
– Ciebie! Zawsze zrobisz coś takiego, że wstyd mi za ciebie!
– Odezwał się "Pan–idealny"!
"Zabierzcie mnie stąd!" – krzyczał w myślach Gilan. Chwycił swoją poduszkę i nałożył ją sobie na głowę, by choć trochę stłumić odgłosy kłótni. Miał już dość tego zamczyska i jego mieszkańców. Przybył do tego miejsca w celu dowiedzenia się czegoś o Willu, a tymczasem utknął z niepełna zdrowym na umyśle sługą, który nie dawał mu spokoju. W dodatku, kiedy tylko chciał się dokądś udać, Seward chodził za nim jak cień. Jego dwie osobowości sprzeczały się ze sobą zawzięcie. Zwiadowca niejednokrotnie zastanawiał się, jak coś takiego w ogóle było możliwe.
– Uważasz, że jesteś lepszy?! To cię rozczaruję! Jesteś beznadziejny i naprawdę nie rozumiem, jak nasz pan może cię jeszcze trzymać. – Nawet pierzasta poduszka nie pomogła zwiadowcy stłumić krzyków.
– Po prostu mi zazdrościsz! Nie możesz znieść tego, że jestem prawą ręką pana, a ty nie!
– Jesteś dla Pana ważny tyle, co zeszłoroczny śnieg! Zrozum to wreszcie, że nic a nic go nie obchodzisz! Gdyby tak było to na pewno posyłałby po ciebie w ważnych sprawach! A tak? Jakoś nie widzę nikogo... Przyznaj, kiedy ostatnio z nim rozmawiałeś?
Nie dokończył wypowiedzi, gdyż do pomieszczenia wszedł wargal, który w wejściu, nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po rzędzie pięciu łóżek, aż natrafiając na sylwetkę Sewarda. Chrząknął kilkukrotnie, tak jakby chciał coś powiedzieć. Gilan nie potrafił jednak domyślić się, o co chodzi. Ku jego zdumieniu, na twarzy jego towarzysza pojawił się wyraz zrozumienia, a także dziwny, niepokojący uśmiech.
– Ha! – wykrzyknął nagle blondyn. – Mówiłeś coś o tym, że pan mnie nie woła! I co? I co!? – W tym momencie zaśmiał się głośno. Nagle jednak, jego radość ustąpiła miejsca zdenerwowaniu. – Przypadek... Pewnie chce cię stąd wyrzucić. – Po chwili ponownie na jego twarzy zagościł triumfalny uśmiech. – Żaden przypadek! Po prostu ci teraz głupio, że to ja mam rację! Zresztą, jak zawsze.
– Yyy… Przepraszam, że przerywam... – zaczął niepewnie Gilan, kątem oka widząc, jak wargalowi z kłów kapie na podłogę gęsta ślina. – O co właściwie chodzi?
– Nasz pan, jako że jestem jego najbardziej zaufanym sługą, powierzył mi zadanie, aby cię przyprowadzić – odparł, prostując się wyniośle. – Masz wziąć ze sobą miecz.
– Miecz? – zdziwił się młodzieniec. – A po co?
– To nieważne. Pan cię oczekuje, więc masz wypełniać jego rozkazy. – Po chwili jego głos się zmienił. – Przyznaj się, że nie wiesz. Niby prawa ręka, a nic ci pan nie powiedział... Pff, prawa ręka, bardziej pies na posyłki.
Zapowiadało się na kolejną kłótnię. Gilan, nie chcąc tracić czasu, szybko wstał z posłania i skierował się ku wyjściu. Seward, widząc to, jakby się ocknął. Chwilę potem dołączył do zwiadowcy i z wszechwiedzącą miną nakazał mu iść za sobą. Przemierzając zamkowe korytarze, nie odzywali się do siebie. Gilan miał momentami wrażenie, że Seward był trochę zdenerwowany, ale zaraz jego twarz przybierała zarozumiały wyraz. Ku zdumieniu młodzieńca, sługa Morgaratha poprowadził go w kierunku drzwi wyjściowych. "Dlaczego Morgarath chce się ze mną widzieć na zewnątrz?" – zastanawiał się zwiadowca. Niedługo miał się dowiedzieć... Wyszli na plac przed zamkiem i nie zatrzymując się, skierowali się w stronę bramy. Z początku, Gilan ujrzał tylko wysoką postać czarnego pana, a także jednego z jego ludzkich sług, który stał na przeciwko z mieczem w ręce. Już po postawie wojownika widać było, że nie był nowicjuszem, jeśli chodzi o obchodzenie się z bronią. "Ciekawe..." – pomyślał młodzieniec. – "O co tutaj chodzi?"
– Panie – zaczął Seward – przyprowadziłem go tak, jak prosiłeś. Życzysz sobie, panie, coś jeszcze?
– Nie, stój tu i nie przeszkadzaj – odparł niedbale władca, po czym skierował wzrok na kogoś po swojej prawej stronie. Z początku, zwiadowca nie mógł jednak dojrzeć, kto to.
Sylwetka trupiobladego mężczyzny skutecznie zasłaniała postać, jednak Gilan widział, że Morgarath coś do niej powiedział. Starając się, by nie wyglądało to podejrzanie, zrobił kilka kroków do przodu. Rzucił okiem w stronę władcy i zaniemówił. Od razu rozpoznał niską sylwetkę i brązowe, zmierzwione włosy.
Will.
Z niepokojem zauważył jego ściągniętą i pobladłą twarz. Chłopak patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. W końcu jednak musiał zdać sobie sprawę z tego, że był obserwowany, bo odwrócił głowę i skierował spojrzenie prosto na Gilana. Po chwili odwrócił z powrotem głowę w stronę Morgaratha jakby nie znajdując nic ciekawego w postaci Gilana. Młody zwiadowca nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Przecież to niemożliwe, żeby Will go nie rozpoznał. Nie mógł dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż w tym momencie czarny władca odezwał się:
– Zapewne zastanawiasz się, po co cię tu wezwałem?
– Owszem, wielmożny panie. – Gilan musiał kontynuować swoją grę, używając lekko aroganckiego tonu, charakterystycznego dla pewnych siebie złoczyńców. Lecz nie mógł nic poradzić na to, że w wyniku zaskoczenia do jego głosu wkradła się nuta niepewności. – Zmierzysz się w pojedynku z jednym z moich podwładnych. Muszę sprawdzić, czy nadajesz się do mojej armii – odparł Morgarath, głosem wyprutym z emocji.
– Wedle życzenia – odpowiedział młodzieniec, starając się przywołać na twarz uśmiech pełen nadmiernej pewności siebie. Nie było to jednak proste, zwłaszcza, że zwiadowca tylko w połowie skupiał się na władcy, nadal usiłując odgadnąć powód nietypowego zachowania Willa. Jakby bez udziału woli, podszedł do miejsca, gdzie czekał już jego przeciwnik, ale kątem oka widział, jak Will siada na większym głazie obok stojącego Morgaratha.
– Patrz uważnie – Władca zamku zwrócił się do chłopca.
– Tak, mistrzu – odpowiedział nastolatek, skłaniając nisko głowę. Już któryś raz w ciągu tych kilku minut, Gilan zaniemówił.
Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Czyżby to była prawda? A może Will tylko udawał posłusznego? Jednak wyraz twarzy na to nie wskazywał. Zwiadowca nie wiedział, co to tym myśleć. Niestety, nie mógł teraz o tym myśleć, gdyż białowłosy dał im sygnał do rozpoczęcia pojedynku. Gilan odwrócił się w stronę przeciwnika i płynnym ruchem wysunął miecz z pochwy.
Przed nim stał rosły mężczyzna, w typowym dla strażników zamku Morgaratha stroju. Z jego oczach płonęła zaciętość i złośliwość. Broń znajdowała się już w jego dłoniach, a mocny uścisk świadczył, że przeciwnik nie był niedoświadczonym młokosem. Na początku, przeciwnicy okrążyli się kilka razy, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nagle, w tej samej chwili, obaj wyprowadzili cios. Rozpoczął się pojedynek.

***

Na martwej, pozbawionej kolorów równinie, pogoda poprawiła się od ostatnich dni, w których padał deszcz. Temperatura była wysoka, mimo że słońce ukryło się za chmurami. W wejściu do niewielkiej jaskini siedział niewysoki mężczyzna w szaro-zielonym płaszczu, chyba już setny raz studiując treść krótkiego listu od Morgaratha. W ciągu ostatnich dni, przeczytał wiadomość tyle razy, że potrafiłby ją bez problemu wyrecytować z pamięci. Mimo to nie mógł - albo nie chciał - zrozumieć znaczenia zapisanych słów. Wciąż w głowie kłębiły mu się pytania, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Najgorsze było to, że jakaś cząstka w jego sercu, choć nie przyznawał się do tego przed samym sobą, zaczynała wierzyć, że ta wiadomość była prawdziwa.
Zdenerwowany na samego siebie, wyrzucił kawałek papieru w głąb groty i wyszedł na moment na świeże powietrze. Stąd i tak nikt nie miał szansy go zobaczyć. Trzy koniki, które stały nieopodal i skubały szczątki wysuszonej trawy, z zaciekawieniem podniosły na niego wzrok. Przez moment Halt miał wrażenie, że Blaze i Wyrwij bez słów pytają, gdzie podziali się ich właściciele.
– Niedługo wrócą... obaj – odparł cichym głosem, chcąc przekonać nie tylko wierzchowce, ale także samego siebie.
Pogłaskał je i nadał komendę, aby zostały na miejscu. Dzięki wyszkoleniu, nie musiał ich przywiązywać. Halt był niemalże pewien, że w oczach Abelarda widział zawód. Konik zapewne nie chciał puszczać swojego pana bez opieki. Jednak on nie szedł daleko. Chciał tylko zmienić ponurą monotonię, która, nawet pomimo tak wielu lat praktyki, z każdą chwilą stawała się coraz bardziej nużąca. Obszedł grotę, która była jego tymczasowym miejscem zamieszkania i, mając cały czas uwagę na otoczenie, przeszedł kilka metrów wzdłuż krajobrazu. Ciemny zarys fortecy Morgaratha wyróżniał się znacząco na tle błękitnego nieba. Flagi z herbem władcy powiewały mocno w wyniku silnego wiatru. Dookoła najwyższej wieży latało stado kruków, dodając zamkowi aury grozy i tajemniczości.
Ich złowrogie krakanie słychać było już z daleka, wywołując ciarki u przypadkowych słuchaczy. W niemalże całym Królestwie znane były opowieści o tych czarnych zwierzętach. Mówiono, że ich pojawienie, wróżyło nieszczęście.
Dotychczas, Halt nie wierzył w takie zabobony, jednak teraz, kiedy był sam, a wątpliwości targały jego sercem, poczuł dziwny niepokój. Tak jakby zaraz miało stać się coś okropnego. Potrząsając nieznacznie głową, chcąc odegnać ponure myśli i przeniósł wzrok na najniższe piętra twierdzy, aż w pewnym momencie, poza murem, zauważył pięć postaci.
Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był ich różnorodny wzrost. Jedna, niezwykle wysoka osoba w czarnym płaszczu, trzy tylko trochę niższe oraz jedna niepozorna. Niemal od razu Halt rozpoznał, kim były.
Czerń i biel, które były kolorami charakterystycznymi dla Morgaratha, sprawiały, że starszy zwiadowca nie mógł pomylić go z nikim innym. Poza tym miał tyle razy z nim do czynienia, iż możliwością byłoby, gdyby się pomylił.
Dwie postaci były uzbrojone. W jednej z nich dało się rozpoznać sylwetkę Gilana. Nawet jako Gladiel, zwykły rozbójnik, młodzieniec ani na moment nie rezygnował z postawy wytrawnego szermierza. Mimo że przez cały czas niepokoił się o byłego ucznia, który dobrowolnie wszedł do gniazda kruka, ktoś inny zatrzymał całą jego uwagę.
Will.
W pierwszej chwili poczuł niewyobrażalną ulgę i radość na widok protegowanego, który był cały i zdrowy. Jednakże coś mu się nie zgadzało.
Chłopak stał tuż obok Morgaratha, który trzymał rękę na ramieniu chłopca. Ten zaś wydawał się dziwnie rozluźniony, zupełnie inaczej niż miało to miejsce na Równinie Uthal.
Coś tu było nie w porządku... i to bardzo.
Wszelkie wątpliwości powróciły ze zwiększoną siłą. Treść listu pojawiła się jak niechciana siła, szepcząc złowrogo.
"I zrozumiał, co jest dla niego dobre"
"Nie martw się, jako mój uczeń osiągnie więcej"
Bezwiednie zacisnął pięści, czując, jak coś w nim pęka. Nie, to nie było przecież możliwe. Will, ich Will nigdy by nie zdradził. Z zupełnym mętlikiem w głowie, przyglądał się, jak czarny pan odsuwa chłopaka za siebie, a po chwili podchodzi do nich Gilan oraz jeden z służących Morgaratha. Przez chwilę o czymś rozmawiali, jednak z tej odległości niemożliwością było zrozumienie słów. Halt powoli sięgnął po łuk i strzałę, planując strzelić w dawnego barona Gorlanu. Gdyby Gilan zobaczył czarną strzałę w jego piersi, wiedziałby, co robić. Niestety, w tym momencie młody zwiadowca oraz uzbrojony sługa stanęli naprzeciw siebie, ustawiając się dokładnie między zaczajonym Haltem a władcą zamku.
Nie mógł wykonać strzału, w obawie, że zrani przyjaciela. Rozejrzał się, chcąc przejść w bardziej odpowiednie miejsce, lecz, jak na nieszczęście, nie miał możliwości większego ruchu. Z jednej strony była przepaść, z drugiej natomiast, Halt od razu zostałby nakryty. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko przyglądać się bezczynnie, podczas gdy dwoje wojowników zaczyna walkę. Nawet z tej odległości widać było wyraźnie, że jego dawny uczeń stanowczo przewyższa przeciwnika w umiejętnościach szermierczych. Każdy ruch wykonywany był z zawodową precyzją, każda zasłona przeprowadzana wręcz mistrzowsko. Wydawać się mogło, że dla Gilana ta walka była nie była żadnym wyzwaniem. Bez problemu odbierał kolejne ciosy i sekundę później sam atakował.
Rytmiczny szczęk mieczy rozchodził się po okolicy, odbijając od skalnych ścian i mieszając z wciąż słyszalnym krakaniem. Halt widząc, że Morgarath uważnie obserwuje ruchy młodego wojownika, podejrzewał, że cała ta walka była testem. Wiedział, że były władca Gorlanu musiał sprawdzić, jak w walce radzi sobie nowy nabytek jego armii. Mimo że otaczał się wargalami, którzy nie grzeszyli wyjątkowymi umiejętnościami.
Zwiadowca był niemalże pewien, że zdolności jego byłego ucznia zrobiły wrażenie na dawnym baronie. Obawiał się tylko, czy Gilan nieco nie przesadził. W końcu jaki zbójnik potrafi walczyć mieczem z takim kunsztem?
W tym momencie jednak sługa - ze wściekłością wypisaną na twarzy - zaczął atakować agresywniej, chcąc zmusić przeciwnika do cofnięcia się. Przypadkowy widz miałby wrażenie, że poddany Morgaratha obejmuje prowadzenie i jedynie minuty dzieliły go od zwycięstwa. Lecz Halt z doświadczenia wiedział - nieraz widział takie zachowania u innych - że był to jedynie akt desperacji, który tylko spotęguje jego dekoncentrację.
Ten fakt wykorzystał Gilan. W pewnym momencie, zamiast sparować uderzenie, usunął się, sprawiając, że ostrze przeciwnika trafiło w próżnię. Kiedy ten utracił na moment równowagę, zwiadowca podłożył mu nogę, przewracając na plecy. Wydawałoby się, że zaledwie ułamek sekundy później stał już nad nim z mieczem tuż przy gardle rywala. Wystarczyłby jeden mały ruch, jedno przeciągnięcie bronią, aby pozbawić życia przegranego. Jednak młody zwiadowca stał nieruchomo przez krótką chwilą, która dla jego przeciwnika była prawdopodobnie wiecznością. Następnie zabrał miecz i włożywszy go bez pośpiechu do pochwy, odszedł parę kroków. Zapewne, gdyby była to przyjacielska walka, podszedłby do przeciwnika z uśmiechem i pomógł mu wstać. Tak zachowałby się Gilan. Jednak Halt wiedział, i jego były uczeń również zdawał sobie z tego sprawę, że Gladiel nie mógłby tak postąpić. To wzbudziłoby niepotrzebne podejrzenia Morgaratha. A jeśli chciał pomóc Willowi, nie mógł pozwolić sobie na taki błąd.
Starszy zwiadowca, trzymając wciąż łuk w dłoni, czekał na odpowiedni moment. Wystarczyłyby sekundy, aby założyć strzałę i wystrzelić prosto w serce jego wroga. Jednak, jak na złość, wciąż nie miał takiej możliwości. Przez chwilę wydawało się, że mu się uda. Czarny pan wysunął się nieco do przodu, mówiąc coś do Gilana. Jednak wciąż było to za mało. Zaraz potem, pomiędzy starszym zwiadowcą a jego celem stanął Will.
Starszy zwiadowca westchnął, zirytowany. Gdyby mógł dać jakoś znać Gilanowi, jednak to byłoby zbyt wielkie ryzyko. Istniała możliwość, że ktoś niepowołany go zobaczy, a na to nie mógł pozwolić. Nadal jednak nie zdejmując strzały z cięciwy, czekał na najmniejsze poruszenie wroga. Zdał sobie sprawę, że zostało mu mało czasu. Spotkanie wyraźnie dobiegało końca.
Cała piątka zebranych zaczęła iść z powrotem w kierunku zamku. "To moja ostatnia szansa", pomyślał i wyciągnął łuk przed siebie, gdyż czarny pan znajdował się plecami do niego. Lecz w tej samej chwili Gilan znów mu przeszkodził, idąc tuż za władcą. Will, który z początku trzymał się z tyłu, musiał chyba zostać zawołany przez Morgaratha, gdyż podbiegł szybko do niego i szedł dalej tuż przy jego boku. Na ten widok Halt ponownie poczuł, jak jego wnętrze rozrywa jakaś złowroga siła. Z zaciśniętymi na broni dłońmi, obserwował tę scenę. Jednak, kiedy tylko cała grupa zniknęła za murami zamku, odwrócił się szybko. Tysiące myśli kłębiły się w jego głowie jak rój pszczół uwięzionych w pudle. Czuł się tak, jakby ktoś odebrał mu całą siłę, którą posiadał. Zamknął na chwilę oczy, próbując się uspokoić. Pomimo setek pytań, na które nie znał odpowiedzi, zdawał sobie sprawę, że nic nie zdziała, jeśli przypadkiem zauważą go wartownicy. Obiecując sobie solennie, że przemyśli wszystko w obozie, oczyścił umysł i ruszył w drogę powrotną. Jednak wątpliwości wciąż targały jego sercem.

1 komentarz:

  1. Super!!!!!!
    Czekam na next rozdział :)
    Przepraszam że krótko ale mam wiele blogów do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń