niedziela, 3 lutego 2013

Prolog



Witajcie. :)
Nasze nicki to Kasumi i Yohao.
Na tym blogu pokażemy własną wersję historii z ,,Płonącego mostu", od momentu, gdy Will i Evanlyn zostali pojmani przez Skandian. Zaczniemy od fragmentu z 26 rozdziału drugiego tomu. Zapraszamy :D


Prolog


Erak odczekał, aż ostatnich kilkuset wargalów ruszyło, by przejść przez Wąwóz Trzech Kroków i wyjść na równinę. Wcisnął się z całą swoją grupką pośród biegnące stwory. Gdy Skandianie wbili się w żywy strumień płynący przez wąską, krętą przełęcz, powitały ich wrogie powarkiwania, ale kiedy w odpowiedzi skandyjscy wojownicy rzucili kilka siarczystych przekleństw i potrząsnęli groźnie bojowymi toporami o podwójnych ostrzach, nieprzychylni wargalowie wycofali się i zrobili im miejsce.
Evanlyn i Will znajdowali się pośrodku grupki, otoczeni rosłymi Skandianami. Charakterystyczny płaszcz Willa został schowany do jednego z tobołków, teraz on i Evanlyn mieli na sobie za duże kurty z owczej skóry, a jasne włosy Evanlyn ukryto pod wełnianą czapką. Jak dotąd żaden z wargalów nie zwrócił na nich uwagi. Myśleli zapewne, iż są sługami lub niewolnikami wilków morskich.
- Tylko gęby na kłódkę i głowy opuszczone, patrzeć w ziemię! - rozkazał im Erak, gdy przeciskali się pośród biegnących wargalów. Skały wznoszące się nad wąskim przejściem odbijały echem monotonne skandowanie wojowników Morgaratha.
   Plan Eraka polegał na tym, by natychmiast po wyjściu z wąwozu przemieścić się na wschód, udając, że mają zamiar zająć pozycję na prawym skrzydle armii. Następnie, gdy tylko nadarzy się okazja, Skandianie zamierzali odłączyć się i ukryć w gąszczu porastającym Mokradła, przebyć bagna i dotrzeć na wybrzeże, u którego stała na kotwicy flota Hortha.
   Biegli więc wijącą się drogą, wciąż skręcając to w prawo, to w lewo. Przez ostatnich pięć kilometrów wąski trakt prowadził już pośród urwistych skał i Will zrozumiał teraz, dlaczego od zawsze dla obu stron była to przeszkoda nie do przebycia. Wojownicy Morgaratha nie mogli przedostać się przez wąwóz, o ile Duncan nie wycofałby się, pozwalając im na to. Jednak, z tego samego powodu wojska królewskie także nie były w stanie przekroczyć przesmyku, by zaatakować Morgaratha na płaskowyżu.
   Po obu stronach wznosiły się czarne ściany nagich, lśniących od wilgoci skał. Słońce dochodziło tu jedynie koło południa, i to na krócej niż godzinę dziennie. Przez większość czasu było tu ciemno, chłodno i wilgotno. Słabe światło sprawiało, że dwoje skandyjskich jeńców nie rzucało się w oczy.
   Will poczuł, że kręta droga przestaje prowadzić w dół, a oznaczało to, że dotarli już do końcowego odcinka wąwozu i znaleźli się na poziomie równiny. Jednak przed sobą niczego nie mógł dostrzec, bo widok zasłaniali mu biegnący. A potem jeszcze jeden zakręt i nagle do wąwozu na chwilę wdarły się promienie słońca, aż musiał przysłonić oczy dłonią. Zdał sobie sprawę, że oto docierają już do końca przesmyku. Poczuł, że ktoś go popycha z lewej strony.
- Na prawo! - rozkazał Erak i czterej Skandianie utworzyli ludzki taran, przebijając się przez tłum, aż znaleźli się na prawym skraju drogi. Odpychani wargalowie pochrząkiwali i warczeli wściekle, kilku z nich przewróciło się na ziemię i zostało zdeptanych przez innych, nim zdołali wstać. Skandianie nie pozostawali dłużni, ciskając pogróżkami i przekleństwami.
  Gdy wynurzyli się z mroków wąwozu, światło słoneczne niemal uderzyło ich w twarze. Przez ułamek chwili Will i Evanlyn zawahali się, ale Erak natychmiast znów ich popchnął, tym bardziej zaniepokojony, że słyszał już znajomy głos, wydający rozkazy formującym szyki wargalom.
   Był to Morgarath, który osobiście wydawał polecenia swym poddanym.
- Niech go czort! - mruknął Erak. - Liczyłem, że znajdować się będzie na czele swojej armii. Ruszać się, wy dwoje!
   Zmusił Willa i Evanlyn do nieco szybszego biegu. Will rzucił okiem za siebie. Ponad głowami wargalów ujrzał wysoką, kościstą sylwetkę władcy Deszczu i Nocy, teraz zakrytą całkowicie czarną kolczugą i płaszczem. Nadal dosiadał tego samego trupiobladego konia - i wykrzykiwał rozkazy do kłębiącego się i skandującego tłumu wargalów.
   Motłoch stopniowo ustawiał się w karne szeregi, które następnie zajmowały wyznaczone im pozycje, dołączając do głównych sił. W tej samej chwili, gdy Will się obejrzał, blade oblicze zwróciło się ku grupce biegnących Skandian. Morgarath spiął ostrogami konia i ruszył w ich stronę, nie zważając na to, że tratuje po drodze swoich wargalów.
- Kapitanie Eraku! - zawołał, niezbyt głośno, ale jego syczący głos odcinał się wyraźnie od gardłowego skandowania bestii.
- Dalej, naprzód! - rozkazał im Erak półgłosem. - Ruszać się.
- Stać! - ta komenda padła już podniesionym głosem, a lodowata wściekłość pobrzmiewająca w nim natychmiast uciszyła i unieruchomiła wargalów. Skoro wszyscy wokół nich zatrzymali się w miejscu, Skandianie, choć niechętnie, również uczynili to samo. Erak odwrócił się twarzą w stronę Morgaratha.
   Władca Deszczu i Nocy ruszył przez tłum, wargalowie odskakiwali na boki, aby zejść mu z drogi, ci, którzy nie zdążyli umknąć, padali, odepchnięci końską piersią. Powoli, wciąż patrząc w oczy Erakowi, zsiadł z konia. Nawet wtedy górował wzrostem nad barczystym Skandianinem.
- A dokąd to dziś zmierzasz ze swymi ludźmi, kapitanie? - spytał jedwabistym tonem. Erak wskazał ręką:
- Ja i moi ludzie będziemy walczyć na prawym skrzydle, tak jak było ustalone - odparł, starając się przemawiać tak swobodnym tonem, na jaki było go stać. - Ale, rzecz jasna, udam się, dokądkolwiek jego wysokość każe.
- Doprawdy? - głos Morgaratha ociekał wprost sarkazmem. - A więc doprawdy tak uczynisz? Cóż za niesłychana uprzejmość z twojej strony. Wszak... - urwał nagle, bo wzrok jego spoczął na dwóch drobniejszych postaciach, które Skandianie bezskutecznie próbowali zasłonić sobą. - Kto to taki? - spytał.
   Erak machnął ręką.
- Celtowie - odparł lekceważąco. - Pojmaliśmy ich w Celtii i zamierzamy sprzedać Oberjarlowi Ragnakowi jako niewolników.
- Celtia należy do mnie, kapitanie. A więc niewolnicy z Celtii także. Nie będziesz ich sprzedawał swojemu barbarzyńskiemu królowi.
   Na te słowa Skandianie otaczający Willa i Evanlyn poruszyli się gniewnie. Morgarath zwrócił ku nim spojrzenie zimnych oczu, a potem popatrzył znacząco w stronę tysięcy wargalów stojących za nim i wokół nich, z których każdy gotów był bez chwili wahania wykonać jakikolwiek jego rozkaz. Nietrudno było zrozumieć, co chce przez to powiedzieć.
   Erak próbował jakoś wybrnąć z opresji.
- Umowa była taka, że walczymy o łupy, a niewolnicy to też łupy - stwierdził.
- Walczycie?! - wrzasnął wściekle Morgarath. - A kiedy to walczyliście, jeśli można spytać? Staliście tylko z opuszczonymi rękami i pozwoliliście zniszczyć mój most!
- Tam dowódcą był Chirath! - odpalił Erak. - Poddany waszej wysokości, o ile się nie mylę. On właśnie podjął decyzję, by nie wystawiać straży. Natomiast my próbowaliśmy ocalić most, podczas gdy Chirath krył się tchórzliwie za skałami!
Spojrzenie Morgaratha znów padło na Eraka, a głos mrocznego władcy odezwał się cicho, prawie niedosłyszalnie:
- Jakim prawem odzywasz się do mnie tym tonem, kapitanie Eraku? - syknął. - Natychmiast wyrazisz swą skruchę. A potem...
   Przerwał w pół zdania. Wydawało się, że dostrzegł lub dosłyszał w jakiś nadnaturalny sposób coś, czego nikt inny nie zauważył. Rzeczywiście, choć wciąż bez mrugnięcia okiem wpatrywał się w Eraka, najwyraźniej wyczuł, że jakieś inne wydarzenia domagają się jego uwagi. Teraz jednak musiał zakończyć sprawę z Erakiem. Nagle czarne oczy spoczęły na postaci Willa. Biały, kościsty palec uniósł się, wskazując na gardło chłopaka.
- Co to jest?
   Erak spojrzał i zrozumiał, że wszystko przepadło.
   Spod rozchełstanej koszuli Willa połyskiwała brązowa odznaka. Morgarath pchnął Eraka na bok i przypadł niczym atakujący wąż do chłopca, chwytając za łańcuszek wiszący na jego szyi.
   Will cofnął się o krok, przerażony bezlitosną furią w tych martwych oczach i niezdrowym rumieńcem, który wykwitł nagle na trupiej twarzy. Usłyszał, że stojąca obok niego Evanlyn wstrzymuje oddech, podczas gdy Morgarath wpatrywał się w mały liść dębu z brązu leżący na jego dłoni.
- Zwiadowca! - krzyknął Morgarath. - To jest zwiadowca! Znak zwiadowcy!
- To tylko dzieciak - zaczął Erak, ale wskórał jedynie tyle, że gniew Morgaratha zwrócił się przeciw niemu. Wierzch kościstej dłoni trzasnął Skandianina w policzek.
- To nie żaden dzieciak! To zwiadowca!
   Pozostali trzej Skandianie postąpili do przodu z bronią gotową do uderzenia. Morgarath nawet nie musiał wydawać rozkazu. Popatrzył tylko na nich nienawistnymi oczyma, a w tej samej chwili dwudziestu wargalów otoczyło ich, wydając z siebie gardłowy, złowrogi pomruk, dzierżąc w łapskach maczugi i żelazne włócznie.
   Erak ruchem ręki powstrzymał swoich ludzi. Na jego twarzy pojawił się czerwony ślad po uderzeniu Morgaratha.
- Wiedziałeś - wysyczał Morgarath. - Wiedziałeś. - Nagle zrozumiał i krzyknął: - To on! Mówiłeś o strzałach z łuku. Moi wargalowie kryli się przed strzałami z łuku, podczas gdy most płonął! Łuk to broń zwiadowcy. Ten nędznik zniszczył mój most! - głos jego wzniósł się do przenikliwego krzyku.
   Czarny pan zacisnął mocno dłoń, w której nadal znajdował się wisiorek zwiadowcy. Will ze strachem patrzył na pełną nienawiści twarz władcy Deszczu i Nocy. Mimo, iż najbardziej na świecie chciał spuścić wzrok, martwe oczy stojącego przed nim mężczyzny zdawały się przyciągać jak u kalkara.
- Ty mały, nędzny... - warknął Morgarath. - Jak śmiałeś spalić mój most? - Jego złowrogie spojrzenie przewiercało na wylot brązowe tęczówki chłopca. Ten nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
Naszyjnik, na którym zawieszona była odznaka młodego czeladnika, pod wpływem mocnego uścisku, zaczął wżynać się w skórę na szyi. Pojedyncza łza spłynęła po policzku, mimo, iż zwiadowca za wszelką cenę próbował ją powstrzymać. Czuł coraz większy nacisk, lecz w pewnej chwili usłyszał cichy dźwięk pękania metalowych oczek łańcuszka i ból raptem ustał. Morgarath przyjrzał się brązowemu Liściowi Dębu, po czym z całej siły cisnął go na pobliską skałę. Chwycił bezbronnego chłopaka za koszulę i uniósł lekko w górę. Zaraz potem, nie puszczając go, odwrócił się w stronę zaskoczonych Skandian i rozkazał:
- Przygotujcie mi jeszcze jednego konia i to szybko! Wybieramy się na małą wycieczkę. - Z jego kościstej twarzy biła nienawiść, skierowana do całego korpusu zwiadowców. Jednakowoż czuł również swego rodzaju satysfakcję, iż zdobył taką kartę przetargową.
   Erak wydawał się co najmniej oburzony.
- Wybacz panie, ale nie możesz go zabrać - odparł nader spokojnie. - To jest nasz niewolnik i zgodnie ze skandiańskim prawem jest naszą własnością.
Morgarath nie zwrócił uwagi na jego słowa. Chwycił Willa za ramię i pociągnął go w kierunku służących, którzy już przygotowali dla niego wierzchowce.
W tym czasie Evanlyn z przerażeniem przyglądała się tej scenie, czując pieczenie w kącikach oczu. Nie wiedziała co robić, nawet chciała pobiec za swoim przyjacielem, ale jeden z wilków morskich powstrzymał ją.
- Will... - powiedziała cicho, lecz chłopak tego nie usłyszał. Jej słowa nie uszły jednak uwadze Eraka. Spojrzał na dziewczynę, która bezradnie zaciskała pięści.
 - Przykro mi... już nic nie da się zrobić - odparł cichym głosem, w którym dało się wyczuć współczucie. - Skoro ON się nim zainteresował, możesz być pewna, że już więcej nie zobaczysz swojego przyjaciela...
   Evanlyn poczuła, że łza spływa jej po policzku. Bezradnie patrzyła, jak władca Deszczu i Nocy brutalnie ciągnie za sobą młodego zwiadowcę. Gdy Morgarath doszedł do czekających do drogi koni, niezbyt delikatnym ruchem wykręcił ręce Willa za plecy, by związać je grubym sznurem. Zaraz potem, jeden z wargalów dosłownie "wsadził" chłopaka na wierzchowca.  Młody zwiadowca poruszył się niespokojnie, lecz zaraz zaniechał prób uwolnienia się z krępujących go więzów, czując, że to i tak nic by nie dało. Spojrzał na Evanlyn, która stała obok Eraka i ze strachem przyglądała się mu. Wódz armii wargalów również dosiadł swojego straszliwego konia. Miał zamiar dokądś się udać, jednak w tym momencie zjawił się jeden z ludzkich towarzyszy czarnego pana. Wśród ogólnego hałasu, Willowi trudno było rozróżnić jego słowa, lecz po gestach wnioskował, że coś wydarzyło się na polu walki. Świadczyła o tym niezadowolona mina podwładnego.
    Morgarath zawołał kilku swoich ludzi i wydał im rozkaz. Ci przytaknęli, następnie pojechali za przybyłym przed chwilą posłańcem. Władca Deszczu i Nocy zbliżył się do rumaka, na którym siedział chłopiec, chwycił za wodze zwierzęcia i pociągnął tak, by ten zaczął galopować tuż obok niego.
- Pojedziemy teraz na małą wycieczkę - oznajmił złowrogo. - Zapewne tęsknisz za swoimi plugawymi pobratymcami.
   Will zagryzł wargę i odwrócił wzrok od kościstej twarzy. Nie chciał, żeby mężczyzna zobaczył w jego oczach strach. Wiedział, dokąd zmierzają. Tak bardzo pragnął, by Halt był teraz przy nim i zapewnił, że wszystko jest w porządku. Przy nim czuł się bezpiecznie i pewnie.  Jednak miał świadomość, iż Morgarath nienawidzi starego zwiadowcy. Błagał więc w myślach, aby jego mistrz nie dał się sprowokować.
   Evanlyn nie mogła patrzeć na oddalającego się przyjaciela. Teraz była zupełnie sama. I to w niewoli u Skandian. Nie zważała już na to, czy ktoś ją widział. Bała się. Okropnie się bała. Nagle poczuła, że czyjaś wielka dłoń zaciska się na jej drobnej rączce. Wyczuła coś metalowego między palcami. Łańcuszek z tak dobrze znaną jej zawieszką. Spojrzała w górę na twarz Eraka. Ten nie okazując żadnych emocji po prostu oddalił się nieco, wykrzykując jakieś rozkazy do swojej drużyny. Przyjrzała się bliżej brązowej odznace, po czym przytuliła ją do serca. Miała nadzieję, iż dzięki temu poczuje się mniej samotna. Myślała, że ten metalowy Liść Dębu doda jej, choć minimalną część odwagi, którą posiadał młody zwiadowca, lecz na nic się to zdało.
- I co ja teraz bez ciebie zrobię, Willu?


٭٭٭٭٭

   W tym samym czasie niedaleko równiny Uthal, król Duncan opracowywał razem ze swoimi doradcami dalszy plan działania. Nikt nie był do końca pewien, co robić. Przygotowywać plan zakładając, że Haltowi się uda? A co, jeśliby tak nie było...? Jednak żaden z wielmoży nie chciał wypowiedzieć tych obaw na głos. W końcu szpakowaty zwiadowca nigdy dotąd nie zawiódł...
Wszystkich ogarnęło nagłe poruszenie. Na wzgórzu pojawiła się pierwsza linia Skandian. Ich rogate hełmy odbijały refleksy światła słonecznego, które widoczne były już z daleka. A przed nimi, w pewnej odległości, znajdowała się samotna szaro-zielona postać na niewielkim koniku. Kilkoro wojowników biegło za nią unosząc wysoko topory. W pewnym momencie wielkie ostrze śmignęło zaledwie kilka centymetrów od końskiego ogona. Jednak zwierzak nie miał zamiaru tak szybko się poddać i przyspieszył, zostawiając zaskoczonych wilków morskich z tyłu.
- Czy to zwiadowca Halt? - spytał jeden z żołnierzy, stojący obok sir Vincenta - dowódcy korpusu obserwatorów. Ten nie odpowiedział, lecz wytężył wzrok, by przyjrzeć się jeźdźcowi. Zauważył, że postura zbliżającego się osobnika nie przypominała niskiego zwiadowcy, jakim był Halt.
- Nie, to raczej jego były uczeń... Syn sir Davida... Przepuście go i zawołajcie króla! - krzyknął jeszcze do wojskowych. Podszedł bliżej, a tuż przed nim zatrzymał się Gilan, lekko zdyszany.
- Mam... przekazać... wiadomość... od Halta... Halt... mówi....że.... - Młodzieniec próbował coś powiedzieć, jednak zmęczenie brało górę.
 - Chłopcze, weź głęboki oddech i powiedz co się stało - odparł niemalże ojcowskim tonem baron Arald, który pojawił się razem z władcą Araluenu.
- Dziękuję, panie - odrzekł Gilan, nie zwracając już nawet uwagi, że wielmoża nazwał go "chłopcem". Przez moment starał się uspokoić serce, które z emocji biło mu chyba dwa razy szybciej niż normalnie. - Halt prosi...
- Halt? Jednak przeżył. - Arald uśmiechnął się jakby do siebie. Mógł się domyślić, że kto, jak kto, ale ten gburowaty zwiadowca nie da się tak łatwo zabić. Był na to zbyt uparty.
- Ale... W takim razie, kim są ci Skandianie? - zapytał król, obserwując niepewnie zbliżające się oddziały wojowników w rogatych hełmach.
Gilan poprawił się nerwowo na swoim kudłatym koniu i spojrzał na władcę, jednocześnie mając nadzieję, iż tym razem nikt mu nie przerwie.
- To pomysł Halta. Zaskoczyliśmy w lesie Skandian i roznieśliśmy ich. A ci ludzie to po prostu nasi łucznicy, którzy ubrali skandyjskie hełmy i zabrali tarcze. Dzięki temu Morgarath tak szybko się nie połapie. - Uśmiechnął się, dopiero po kilku sekundach zdając sobie sprawę, że przecież rozmawia z królem.
Duncan widząc zmieszanie zwiadowcy machnął na to ręką i uśmiechnął się.
- Świetny plan - pochwalił z entuzjazmem i zaprosił gestem dłoni do namiotu Rady Wojennej.
Zaledwie chwilę później Gilan wraz z baronem Araldem, baronem Fergusem i królem stali nad wielką mapą równiny Uthal.
- Halt i nasze oddziały wkrótce tu będą - powiedział władca, pokazując na mapie trasę, którą mniej więcej musiały jeszcze pokonać wojska. - My utworzymy szyk obronny, pozornie dając Morgarathowi przewagę.
- A gdy wyprowadzi swoje wojska na równinę, spotka go niemiła niespodzianka. - Wyszczerzył się Gilan, powodując u barona Aralda niekontrolowany chichot.
Niedługo potem jeden z królewskich posłańców przybył, by poinformować swojego kapitana o zbliżającej się armii Skandian.
Jednak ledwie dowódcy zdołali przyswoić sobie tę informację, do namiotu dosłownie wleciał inny informator, krzycząc na cały głos:
- Morgarath prowadzi całą armię na równinę!
Duncan zatarł ręce i zacięciem na twarzy odparł:
- Zaczynamy!
Widząc ogromny zapał na twarzy króla, podobny do wyrazu twarzy dziecka, które po długim oczekiwaniu mogło wreszcie pobawić się ukochaną zabawką, Arald ponownie wybuchł śmiechem.
Poklepał go przyjacielsko po plecach, po czym wyszedł razem z innymi na zewnątrz. Gilan poprawiał właśnie noże przy pasie, by w razie czego, z łatwością je użyć, kiedy usłyszał za sobą czyjś niski głos.
- Na twoim miejscu poprawiałbym raczej miecz, w walce z wargalami noże na niewiele się zdadzą.
- Halt! - Młody zwiadowca odwrócił się w mgnieniu oka i na widok swojego dawnego mistrza uśmiechnął się szeroko. - Przezorny zawsze ubezpieczony - oznajmił.
Ciemnowłosy zwiadowca pokręcił tylko z politowaniem głową.
- Lepiej chodź, bo zanim skończysz przygotowania, może braknąć wargalów.
   Dołączyli do reszty, którzy stali z głównodowodzącymi aralueńskiej armii i omawiali ostatnie poprawki oraz przekazywali rozkazy podwładnym.
Z oddali słychać było groźny pomruk wargalów. Potężna armia z Gór Deszczu i Nocy zbliżała się z każdą sekundą.
Wszyscy w napięciu czekali na ten moment. Pierwsza linia wojska pojawiła się na równinie, lecz wyraźnie było widać, że na coś czekają. W pewnym momencie czujne oczy Halta zauważyły nieznaczne poruszenie u wroga.
- Coś jest nie tak… - powiedział cicho starszy zwiadowca.
Gilan, który usłyszał słowa towarzysza również przyjrzał się uważniej przeciwnikowi. - Myślisz, że coś kombinują?
- Możliwe. Na razie jedyne, co nam pozostaje to czekać. Mam jednak wrażenie, że wargalowie są jacyś niespokojni... - odpowiedział, po czym zwrócił się do Duncana. - Czy zdali sobie sprawę, że przeprowadzamy tylko pozorowaną obronę przed Skandianami?
- Nie. Myślę, że nie. Przynajmniej nie wygląda na to, aby odkryli nasz podstęp.
Dowódcy zwrócili głowy w kierunku pola bitwy. Wojska aralueńskie ruszyły. Jednak z obecnej pozycji wyglądało, że zostały otoczone przez oddziały wroga. "Halt miał świetny pomysł" - pomyślał Gilan, po czym wskoczył na grzbiet Blaze'a.
- Dokąd się wybierasz? - zdziwił się Halt.
- Jak to ,,dokąd"? Nie chcę, aby ominęła mnie najlepsza zabawa. - Wyszczerzył się, po czym ruszył przed siebie, prosto na oddalonych wargalów.
   Starszy zwiadowca tylko westchnął. Niektórzy najwidoczniej nigdy nie dorastają... Myśl o tym przypomniała mu jednak o pewnym czeladniku, porwanym przez Skandian...
Spojrzał w górę, gdzie jasne promienie słońca przebijały się przez delikatne obłoki chmur, sprawiając, iż ten dzień zapowiadał się pogodnie. Zerwał się łagodny wiatr, który ochładzał znajdujących się na równinie wojowników. Mężczyzna zastanawiał się, czy u Willa wszystko w porządku. Miał nadzieję, że sobie jakoś radzi. W końcu, mimo niepozornego wyglądu, chłopak posiadał niesamowitą chęć życia i odwagę.
Jednak świadomość, iż jego uczeń znajdował się w obozie wroga nie dodawała otuchy.
- Znajdę cię, Willu. Obiecuję - szepnął do siebie Halt.
Te rozmyślania przerwał mu sygnał gotowości do walki.
"Już czas" - pomyślał i wskoczył na grzbiet Abelarda.
   Na równinie zapanował chaos. Armia Morgaratha natarła na królewskie siły. Rozpętała się krwiożercza burza. Miecze uderzały o miecze, bojowe okrzyki rycerzy i wargalów mieszały się ze szczękiem oręża. Trudno było stwierdzić, kto miał przewagę. W owej chwili nie liczyło się nic, poza przeciwnikiem. To nie czas na myślenie o litości. To prawdziwa wojna. Brutalna, okrutna, krwawa.
Z każdą kolejną minutą pojawiało się coraz więcej ofiar. Słychać było jęki rannych, zagłuszane jednak przez coraz głośniejsze dźwięki walki. Wydawało się, że szala zwycięstwa przychylała się na stronę Morgaratha, lecz ostateczny wynik bitwy nie był przesądzony.
Wtem, gdy cała armia wargalów znajdowała się na równinie, rozległ się specyficzny tętent. Zaledwie moment później żołnierze Duncana rozstąpili się, pozwalając wjechać konnicy w sam środek bitwy.
Jeźdźcy atakowali zaskoczonych przeciwników. Doskonale wiedzieli, że armia władcy Gór Deszczu i Nocy, odczuwała niechęć, a nawet lęk do koni.
Minęło kilka minut, po których było już niemalże jasne, kto zostanie zwycięzcą tej bitwy. Władca Araluenu obserwujący wydarzenia ze wzgórza, pokiwał głową. Mimo, iż ich wygrana była prawie pewna, on sam nie czuł się z tym zbyt dobrze. Po pierwsze, wielu jego żołnierzy zginie, a po drugie... nie wiadomo czy tam, wśród nich, nie ma przypadkiem jego córki.
Nagle, z przeciwległego obozu, z punktu dowodzenia Morgaratha, dało się słyszeć charakterystyczny ciąg dźwięków.
- Zarządzają odwrót...? - zdziwił się król.
- To zrozumiałe, panie - zaczął Halt, który siedział na swoim kudłatym wierzchowcu. - Są na przegranej pozycji. Atak jazdy konnej zdemobilizował ich, tak jak przeczuwałeś.
- Lepiej byłoby dzisiaj raz na zawsze z tym skończyć. Ta wojna trwa już zdecydowanie za długo. A tak? Morgarath znowu wycofa się ze swoja armią. I wkrótce znów trzeba będzie zbierać wojska.
- W takim razie, co zamierzasz zrobić, panie? - spytał baron Arald.
- Chyba nie muszę się o to martwić - rzekł władca, obserwując, jak konnica i piechota gonią za wycofującymi się wargalami. - Jednak coś mi tu nie pasuje. Morgarath nie wycofałby się tak prędko.
- Też mam takie wrażenie - zgodził się starszy zwiadowca. I nie pomylili się. W namiocie wroga zaistniało wyraźnie poruszenie, a chwilę potem jeden z podanych czarnego pana wywiesił na maszcie wojennym białą flagę.
- Chcą pertraktować - powiedział cicho lennik, na co zwiadowca tylko pokręcił głową.
- On coś szykuje...
- Przekonamy się - odparł Duncan, po czym zwrócił się do swojego trębacza. - Daj im odpowiedź.
Słysząc sygnał, rycerze Araluenu zatrzymali się niechętnie. Chyba równie mocno jak król, pragnęli już skończyć tę wojnę. Nieco się ociągając, rozstąpili szeregi tworząc przejście dla parlamentariuszy.
Władca królestwa podjechał bliżej, by wyjść im na przeciw. Tuż za nim jechali dwaj zwiadowcy, baron Arald oraz Sir David.
   Z daleka widać było niewielki oddział składający się z czterech osób, w tym dwóch wargalów. Jedna osoba, prawdopodobnie pan Deszczu i Nocy we własnej osobie, jechała na przeraźliwie białym koniu.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jedynie nieznaczny uśmiech świadczył, iż czarny władca coś kombinuje.
Lecz wśród strasznych, budzących grozę postaci znajdowała się jeszcze jedna, niepozorna.
Will, który do tej pory jechał z opuszczoną głową, by okazywać jak najmniej strachu, co notabene, mizernie mu wychodziło, podniósł wzrok i od razu zauważył niskiego mężczyznę w zielono-szarym płaszczu. W jego oczach pojawiły się łzy.
Czuł się potwornie. Nie dość, że Morgarath związał go i mógł z nim zrobić, co mu się żywnie podoba, to w dodatku Halt wszystko to widzi...
"Nie" - pomyślał chłopak. - "On nie może się dowiedzieć, że Halt..."
Gdyby tylko miał przy sobie nóż. Mógłby spróbować przeciąć więzy, a tak? Jeszcze nigdy nie czuł się tak bezbronny. Wiedział, że jedno słowo, a jego mistrz znajdzie się w niebezpieczeństwie. I to przez niego.
Opuścił głowę pragnąc całym sercem znaleźć się gdziekolwiek indziej, byle tylko nie tu. Ten strach, ten wstyd... Gdyby miał chociaż na sobie płaszcz, który zakrywałaby mu twarz...
Halt tymczasem z niedowierzaniem wpatrywał się w swojego ucznia. Nie mógł się ruszyć, a jego twarz przypominała białą kartkę papieru.
Tego nie spodziewał się nawet w najgorszych wyobrażeniach. Gilan, który stał obok niego, musiał na pewno czuć się tak samo. Nawet baron Arald nerwowo ścisnął rękojeść swojego miecza.
Wodzowi wargalów oczy zaświeciły się z podniecenia. Postawa jego przeciwników potwierdziła go w przekonaniu, iż ten mały był dla nich ważny.
"Ciekawe..." - pomyślał - "Kim jest dla nich ten chłopak…? Czyżby...? Nie, to niemożliwe... Czy on mógłby być uczniem samego Halta?"
Gdyby to była prawda, nie pohamowałby się z radości. Wreszcie miałby okazję, na którą czekał przez tyle lat.
- Morgarath! - zawołał Duncan donośnym głosem. - Czego od nas żądasz? Nie masz już żadnych praw!
- Chcę złożyć ci pewną propozycję. Korzystną dla obu stron - oznajmił.
- Dla obu stron, powiadasz...?
- Mogę odstąpić od atakowania twojego kraju. - W jego głosie słychać było pogardę. Spojrzał na Halta, następnie z powrotem przeniósł wzrok na króla. - W zamian oczekuję tylko drobnej rzeczy.
''Drobnej?'' - pomyślał Halt - ''Tak drobnej jak połowa królestwa?''
- Czego chcesz? - wysyczał władca Araluenu. Nie podobał mu się ton jak i cała postawa jego przeciwnika. Był zbyt pewny siebie.
- Nic specjalnego. - Morgarath uśmiechnął się z dozą satysfakcji. - Jedynie lenno Westhall i... immunitet.
- Immunitet? Jaki immunitet? Nic ci się nie należy, a już najmniej jakiekolwiek lenno - orzekł ze złością Sir David.
- Och, należy, należy... - powiedział spokojnie czarny pan, po czym odwrócił głowę w bok, nie przestając jednak uważnie obserwować starszego zwiadowcy. - Myślę, że mój towarzysz się ze mną zgodzi...
Will zadrżał nieznacznie, zacisnął zęby i jakby bardziej skulił się w sobie. Nic nie odpowiedział. Halt na ten widok zacisnął z gniewem palce na swoim łuku.
   Morgarath, widząc to, kontynuował:
- Dziś mało rozmowny jest, prawda? - zwrócił się do starszego zwiadowcy. - On zawsze taki? - spytał z wyraźną kpiną. Jego celem było jedynie podjudzenie Halta do żywszej reakcji. Od lat marzył, aby zemścić się na nim za wszystkie krzywdy, jakie przez niego doznał, a teraz los uśmiechnął się do niego, ukazując szansę pod postacią małego smarkacza.
   Will poczuł, jak do oczu napływa mu coraz więcej łez. Był pewny, że nie wytrzyma. Nie mógł słuchać, jak Morgarath stara się za wszelką cenę podburzyć jego mentora.
Gdyby z jego winy Halt zrobił coś głupiego, nigdy by sobie tego nie wybaczył. Był dla niego jak ojciec, którego nie miał. To on dał mu nadzieję, że do czegoś się jednak nadawał. Jak ma mu teraz spojrzeć w oczy?
- Przepraszam, Halt... Tak strasznie cię przepraszam... - szepnął niemal bezgłośnie.
Lecz ten cichy głos dobiegł do uszu starszego zwiadowcy. Ten wciąż zasłonięty kapturem spojrzał nieprzeniknionym wzrokiem na swojego ucznia. W jego oczach błyszczała troska oraz żal, zapewne do siebie samego. Musi go uwolnić. Złożył przysięgę i nie zawiedzie…
   Władca Gór Deszczu i Nocy przez cały czas obserwował tę dwójkę. Teraz miał już pewność, iż ten mały był kimś ważnym dla jego największego wroga. Oj tak... Zemsta będzie słodka…
- To jak, Duncanie? Przystaniesz na moją propozycję, czy nadal będziesz się sprzeciwiał? Pozwolisz, by twoi ludzi ginęli za ciebie, wiedząc, że miałeś szansę powstrzymać tę rzeź? - zapytał Morgarath.
Król nie wiedział, co ma zrobić. Zachowując kamienną twarz, spojrzał na swoich najbliższych doradców.
Ci stali w milczeniu, w myślach analizując wszystkie za i przeciw.
- Pozwolę odejść tobie i twoim wojskom, jednak tylko pod przysięgą, że nie powrócisz już na tereny Araluenu. Lenna Westhall ci nie oddam - powiedział w końcu władca.
- Naprawdę tak nisko cenisz sobie życie swoich poddanych? - Właściciel trupiej twarzy mówił pogardliwym głosem.
- Wiesz, że i tak twoja armia nie ma szans na wygraną. I jeszcze stawiasz warunki? - spytał nieco zdenerwowany sir David.
Na twarzy Morgaratha odbił się gniew. Miał świadomość, że jego podwładni nie byli obecnie w dobrej formie do kontynuowania bitwy. ,,Jeszcze mnie popamiętają. Za wszystko." - pomyślał, po czym mimowolnie spojrzał na Halta. On już się postara, by zaznał takiego cierpienia, jakiego jeszcze nigdy w życiu. Już nawet wie, w jaki sposób się na nim zemści.
Bezwiednie zmrużył nieco oczy starając się dojrzeć twarz ukrytą pod cieniem kaptura.
Jednak na nic się to zdało. Nakrycie płaszcza skutecznie zakrywało wymowne spojrzenie zwiadowcy, pełne goryczy, żalu, ale również wściekłości.
Ten machinalnie zacisnął dłoń na strzale, która od dawna założona była na cięciwie łuku.
- Halt, nie rób tego - ostrzegł Gilan, widząc kątem oka zachowanie swojego mentora.
- Cóż, przyjmijmy nawet, że zgodzę się na twoją propozycję, Duncanie. Mam rozumieć, że pozwolisz moim wojskom tak po prostu odejść? I nie wyślesz za nimi żadnych żołnierzy? - zakpił Morgarath.
Władca Araluenu przez chwilę milczał zdegustowany tym, na co się zgadzał.
- Będziesz miał moje słowo - odparł przez zaciśnięte zęby. - Ale musisz złożyć przysięgę, że nie zaatakujesz mojego kraju już nigdy - dodał.
Czarny pan tylko uśmiechnął się ironicznie. Taka "przysięga" nie stanowiła zbyt dużego problemu. Nie, on nie był jednym z tych staroświeckich rycerzy, którzy przede wszystkim walczyli o swój "honor". Dla niego już dawno stało się jasne, że te całe pogaduszki o wspaniałych wojownikach to stek bzdur i bajki dla dzieci.
- Panie... - Halt podszedł do Duncana i powiedział ściszonym głosem - Naprawdę wierzysz, że on zrezygnuje ze swych zamierzeń? Nie możemy pozwolić mu odejść...
Król chciał chyba coś odpowiedzieć, lecz w tym samym czasie odezwał się Morgarath:
- Zgodnie z prawem, wobec wszystkich tu obecnych, przysięgam uroczyście na swój honor, iż nie zaatakuję Araluenu.
- Na swój honor? Dobre sobie… - prychnął pod nosem baron Arald, ale nikt go nie usłyszał.
- Ty nie masz honoru - krzyknął któryś z rycerzy, jednak trudno było rozróżnić, kto to dokładnie był.
Władca Deszczu i Nocy nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Kiedyś pożałują swoich słów...kiedyś. Na razie jednak należałoby się skupić na powrocie i jak najszybszym powiększeniu wojsk.
- W takim razie, jeśli już wszystko mamy ustalone, pozwolisz, że wrócę już na swoje tereny - oświadczył niewinnym tonem, w którym dla wytrawnego ucha słyszalna była drwina.
Zaraz potem, niepowstrzymywany przez nikogo zawrócił swojego konia i nieco mocniej chwycił sznur, którym przywiązany był wierzchowiec Willa.
- Morgarathcie! - krzyknął baron Arald widząc, że ten szykuje się do odwrotu. - Wypuść chłopca, on nie jest ci potrzebny.
- A czemuż to niby miałbym go wypuścić? - spytał czarny pan z jadem w głosie. - To teraz jest mój towarzysz - dodał, kładąc szczególny nacisk na słowo "mój".
Halt w napadzie wściekłości i nienawiści, wyciągnął łuk i z przygotowaną strzałą, wycelował w Morgaratha.
- Wypuść go - odparł zimnym głosem.
- Halt! - krzyknął zaskoczony król. - Nie możesz tego zrobić! Zagwarantowaliśmy mu bezpieczeństwo!
Gilan widząc, że jego mentor nie ma zamiaru opuścić broni, podszedł do niego i położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu. Starszy zwiadowca jakby oprzytomniał. Spojrzał na towarzysza oczyma przepełnionymi gniewem, smutkiem i bezsilnością. Spojrzenie Gilana wyrażało te same uczucia.
- Uwolnimy go, Halt. Nie martw się. Zrobię wszystko, aby sprowadzić go z powrotem do domu - zapewnił cicho wysoki zwiadowca.
Mimo pewności w jego głosie, Halt nie poczuł ulgi. Świadomość, że jego uczeń był w rękach wroga, sprawiała, że żal ogarniał każdą komórkę ciała. Wiedział, iż ani on, ani Gilan nie odpuszczą, dopóki nie uwolnią Willa, ale jednak...
Jednak ten chłopak był dla niego jak syn, a chyba żaden ojciec nie chciałby, aby jego dziecko zostało zabrane.
Morgarath pełen satysfakcji podjechał bliżej młodego czeladnika, na co ten wzdrygnął się lekko.
Twarz okrutnego władcy armii wargalów za każdym razem go przerażała.  Kiedy właściciel trupiobiałego konia zbliżył się do niego, zauważył, iż wyciąga on coś z sakwy zza pleców. Okazał się to być przedmiot, nieco przypominający wyglądem kajdany. Z tą tylko różnicą, że od wewnętrznej strony metalowych obręczy, wystawały małe, może półcentymetrowe kolce.
- Ten sznur musi być pewnie bardzo niewygodny - powiedział z wręcz mistrzowsko udawaną troską. - Mam tu coś lepszego.
Chłopak początkowo spojrzał na niewielkie narzędzie tortur ze strachem, jednak po chwili przyjął nieulękły wyraz twarzy. Nie, nie da się pokonać tak łatwo.
Morgarath kątem oka uważnie obserwując zgromadzonych wokół ludzi, a szczególnie jednego, niewysokiego mężczyznę, rozciął krepujący Willa sznur i na to miejsce założył owe kajdany.
Czeladnik wciągnął gwałtownie powietrze, gdy kolce wbiły się w skórę na jego nadgarstkach. Lecz przyrzekł sobie, że nie uroni już przy tej sępiej postaci żadnej łzy.
Nie da mu tej satysfakcji. Choć na tym polu odniesie zwycięstwo.
Wódz wrogiego wojska tylko uśmiechnął się z satysfakcją na widok stróżki krwi spływającej po ręce chłopca.
Wszyscy wpatrywali się zszokowani, nie wiedząc, co zrobić. Jedynie kilka osób najchętniej wypatroszyłoby czarnego pana ze skóry.
Gilan i baron Arald na wszelki wypadek chwycili wściekłego Halta za ramiona.
- Pożegnaj się - odrzekł trupioblady władca do Willa, który ostatni raz spojrzał na swojego mentora.
Młody zwiadowca, mimo iż czuł, że setki słów cisną mu się na usta, nie potrafił niczego powiedzieć.
Uśmiechnął się jedynie, zapewniając tym samym, że sobie poradzi. Przez cały czas próbował ignorować bolesny skurcz żołądka i dudniące jak młot serce.
- Już? Czy ty się w ogóle odzywasz? - spytał czarny pan jakby z lekką pretensją w głosie. Will nawet na niego nie spojrzał. Nie ważne, co sobie o nim myśli, on nie podda się tak łatwo. Udowodni, że jest godnym uczniem wielkiego Halta.
Morgarath poczekał jeszcze kilka sekund, po czym chwycił za linę, którą przywiązany był koń chłopca i ruszył w drogę powrotną.
Najstarszy zwiadowca długo po tym, jak wroga armia odeszła poza równinę, wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą z zaciśniętymi pięściami.
- Uratuję cię. Obiecuję... - szepnął w głuchą przestrzeń.

2 komentarze:

  1. Co tu komentować? Super, świetne po prostu zawaliste
    Pozdrawiam i czekam na next : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne, epickie, genialne i w ogóle i w szczególe BOSKIE !!! Lece czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń