Witajcie. :)
Nasze nicki to Kasumi i Yohao.
Na tym blogu pokażemy własną wersję historii z ,,Płonącego mostu", od momentu, gdy Will i Evanlyn zostali pojmani przez Skandian. Zaczniemy od fragmentu z 26 rozdziału drugiego tomu. Zapraszamy :D
Prolog
Erak odczekał, aż ostatnich kilkuset wargalów ruszyło, by przejść
przez Wąwóz Trzech Kroków i wyjść na równinę. Wcisnął się z całą swoją grupką
pośród biegnące stwory. Gdy Skandianie wbili się w żywy strumień płynący przez
wąską, krętą przełęcz, powitały ich wrogie powarkiwania, ale kiedy w odpowiedzi
skandyjscy wojownicy rzucili kilka siarczystych przekleństw i potrząsnęli
groźnie bojowymi toporami o podwójnych ostrzach, nieprzychylni wargalowie
wycofali się i zrobili im miejsce.
Evanlyn i Will znajdowali się pośrodku grupki, otoczeni rosłymi
Skandianami. Charakterystyczny płaszcz Willa został schowany do jednego z
tobołków, teraz on i Evanlyn mieli na sobie za duże kurty z owczej skóry, a
jasne włosy Evanlyn ukryto pod wełnianą czapką. Jak dotąd żaden z wargalów nie
zwrócił na nich uwagi. Myśleli zapewne, iż są sługami lub niewolnikami wilków
morskich.
- Tylko gęby na kłódkę i głowy opuszczone, patrzeć w ziemię! -
rozkazał im Erak, gdy przeciskali się pośród biegnących wargalów. Skały
wznoszące się nad wąskim przejściem odbijały echem monotonne skandowanie wojowników
Morgaratha.
Plan Eraka polegał na tym, by
natychmiast po wyjściu z wąwozu przemieścić się na wschód, udając, że mają
zamiar zająć pozycję na prawym skrzydle armii. Następnie, gdy tylko nadarzy się
okazja, Skandianie zamierzali odłączyć się i ukryć w gąszczu porastającym
Mokradła, przebyć bagna i dotrzeć na wybrzeże, u którego stała na kotwicy flota
Hortha.
Biegli więc wijącą się drogą,
wciąż skręcając to w prawo, to w lewo. Przez ostatnich pięć kilometrów wąski
trakt prowadził już pośród urwistych skał i Will zrozumiał teraz, dlaczego od
zawsze dla obu stron była to przeszkoda nie do przebycia. Wojownicy Morgaratha
nie mogli przedostać się przez wąwóz, o ile Duncan nie wycofałby się, pozwalając
im na to. Jednak, z tego samego powodu wojska królewskie także nie były w stanie
przekroczyć przesmyku, by zaatakować Morgaratha na płaskowyżu.
Po obu stronach wznosiły się
czarne ściany nagich, lśniących od wilgoci skał. Słońce dochodziło tu jedynie
koło południa, i to na krócej niż godzinę dziennie. Przez większość czasu było
tu ciemno, chłodno i wilgotno. Słabe światło sprawiało, że dwoje skandyjskich
jeńców nie rzucało się w oczy.
Will poczuł, że kręta droga
przestaje prowadzić w dół, a oznaczało to, że dotarli już do końcowego odcinka
wąwozu i znaleźli się na poziomie równiny. Jednak przed sobą niczego nie mógł
dostrzec, bo widok zasłaniali mu biegnący. A potem jeszcze jeden zakręt i nagle
do wąwozu na chwilę wdarły się promienie słońca, aż musiał przysłonić oczy
dłonią. Zdał sobie sprawę, że oto docierają już do końca przesmyku. Poczuł, że
ktoś go popycha z lewej strony.
- Na prawo! - rozkazał Erak i czterej Skandianie utworzyli ludzki
taran, przebijając się przez tłum, aż znaleźli się na prawym skraju drogi.
Odpychani wargalowie pochrząkiwali i warczeli wściekle, kilku z nich przewróciło
się na ziemię i zostało zdeptanych przez innych, nim zdołali wstać. Skandianie
nie pozostawali dłużni, ciskając pogróżkami i przekleństwami.
Gdy wynurzyli się z mroków
wąwozu, światło słoneczne niemal uderzyło ich w twarze. Przez ułamek chwili
Will i Evanlyn zawahali się, ale Erak natychmiast znów ich popchnął, tym
bardziej zaniepokojony, że słyszał już znajomy głos, wydający rozkazy
formującym szyki wargalom.
Był to Morgarath, który
osobiście wydawał polecenia swym poddanym.
- Niech go czort! - mruknął Erak. - Liczyłem, że znajdować się będzie
na czele swojej armii. Ruszać się, wy dwoje!
Zmusił Willa i Evanlyn do
nieco szybszego biegu. Will rzucił okiem za siebie. Ponad głowami wargalów
ujrzał wysoką, kościstą sylwetkę władcy Deszczu i Nocy, teraz zakrytą
całkowicie czarną kolczugą i płaszczem. Nadal dosiadał tego samego
trupiobladego konia - i wykrzykiwał rozkazy do kłębiącego się i skandującego tłumu
wargalów.
Motłoch stopniowo ustawiał
się w karne szeregi, które następnie zajmowały wyznaczone im pozycje, dołączając
do głównych sił. W tej samej chwili, gdy Will się obejrzał, blade oblicze
zwróciło się ku grupce biegnących Skandian. Morgarath spiął ostrogami konia i
ruszył w ich stronę, nie zważając na to, że tratuje po drodze swoich wargalów.
- Kapitanie Eraku! - zawołał, niezbyt głośno, ale jego syczący głos
odcinał się wyraźnie od gardłowego skandowania bestii.
- Dalej, naprzód! - rozkazał im Erak półgłosem. - Ruszać się.
- Stać! - ta komenda padła już podniesionym głosem, a lodowata wściekłość
pobrzmiewająca w nim natychmiast uciszyła i unieruchomiła wargalów. Skoro wszyscy
wokół nich zatrzymali się w miejscu, Skandianie, choć niechętnie, również
uczynili to samo. Erak odwrócił się twarzą w stronę Morgaratha.
Władca Deszczu i Nocy ruszył
przez tłum, wargalowie odskakiwali na boki, aby zejść mu z drogi, ci, którzy
nie zdążyli umknąć, padali, odepchnięci końską piersią. Powoli, wciąż patrząc w
oczy Erakowi, zsiadł z konia. Nawet wtedy górował wzrostem nad barczystym
Skandianinem.
- A dokąd to dziś zmierzasz ze swymi ludźmi, kapitanie? - spytał
jedwabistym tonem. Erak wskazał ręką:
- Ja i moi ludzie będziemy walczyć na prawym skrzydle, tak jak było
ustalone - odparł, starając się przemawiać tak swobodnym tonem, na jaki było go
stać. - Ale, rzecz jasna, udam się, dokądkolwiek jego wysokość każe.
- Doprawdy? - głos Morgaratha ociekał wprost sarkazmem. - A więc doprawdy
tak uczynisz? Cóż za niesłychana uprzejmość z twojej strony. Wszak... - urwał
nagle, bo wzrok jego spoczął na dwóch drobniejszych postaciach, które
Skandianie bezskutecznie próbowali zasłonić sobą. - Kto to taki? - spytał.
Erak machnął ręką.
- Celtowie - odparł lekceważąco. - Pojmaliśmy ich w Celtii i
zamierzamy sprzedać Oberjarlowi Ragnakowi jako niewolników.
- Celtia należy do mnie, kapitanie. A więc niewolnicy z Celtii także.
Nie będziesz ich sprzedawał swojemu barbarzyńskiemu królowi.
Na te słowa Skandianie
otaczający Willa i Evanlyn poruszyli się gniewnie. Morgarath zwrócił ku nim
spojrzenie zimnych oczu, a potem popatrzył znacząco w stronę tysięcy wargalów
stojących za nim i wokół nich, z których każdy gotów był bez chwili wahania
wykonać jakikolwiek jego rozkaz. Nietrudno było zrozumieć, co chce przez to
powiedzieć.
Erak próbował jakoś wybrnąć z
opresji.
- Umowa była taka, że walczymy o łupy, a niewolnicy to też łupy -
stwierdził.
- Walczycie?! - wrzasnął wściekle Morgarath. - A kiedy to
walczyliście, jeśli można spytać? Staliście tylko z opuszczonymi rękami i
pozwoliliście zniszczyć mój most!
- Tam dowódcą był Chirath! - odpalił Erak. - Poddany waszej wysokości,
o ile się nie mylę. On właśnie podjął decyzję, by nie wystawiać straży.
Natomiast my próbowaliśmy ocalić most, podczas gdy Chirath krył się tchórzliwie
za skałami!
Spojrzenie Morgaratha znów padło na Eraka, a głos mrocznego władcy odezwał
się cicho, prawie niedosłyszalnie:
- Jakim prawem odzywasz się do mnie tym tonem, kapitanie Eraku? -
syknął. - Natychmiast wyrazisz swą skruchę. A potem...
Przerwał w pół zdania.
Wydawało się, że dostrzegł lub dosłyszał w jakiś nadnaturalny sposób coś, czego
nikt inny nie zauważył. Rzeczywiście, choć wciąż bez mrugnięcia okiem wpatrywał
się w Eraka, najwyraźniej wyczuł, że jakieś inne wydarzenia domagają się jego
uwagi. Teraz jednak musiał zakończyć sprawę z Erakiem. Nagle czarne oczy
spoczęły na postaci Willa. Biały, kościsty palec uniósł się, wskazując na
gardło chłopaka.
- Co to jest?
Erak spojrzał i zrozumiał, że
wszystko przepadło.
Spod rozchełstanej koszuli
Willa połyskiwała brązowa odznaka. Morgarath pchnął Eraka na bok i przypadł
niczym atakujący wąż do chłopca, chwytając za łańcuszek wiszący na jego szyi.
Will cofnął się o krok,
przerażony bezlitosną furią w tych martwych oczach i niezdrowym rumieńcem, który
wykwitł nagle na trupiej twarzy. Usłyszał, że stojąca obok niego Evanlyn
wstrzymuje oddech, podczas gdy Morgarath wpatrywał się w mały liść dębu z brązu
leżący na jego dłoni.
- Zwiadowca! - krzyknął Morgarath. - To jest zwiadowca! Znak
zwiadowcy!
- To tylko dzieciak - zaczął Erak, ale wskórał jedynie tyle, że gniew
Morgaratha zwrócił się przeciw niemu. Wierzch kościstej dłoni trzasnął
Skandianina w policzek.
- To nie żaden dzieciak! To zwiadowca!
Pozostali trzej Skandianie
postąpili do przodu z bronią gotową do uderzenia. Morgarath nawet nie musiał
wydawać rozkazu. Popatrzył tylko na nich nienawistnymi oczyma, a w tej samej
chwili dwudziestu wargalów otoczyło ich, wydając z siebie gardłowy, złowrogi pomruk,
dzierżąc w łapskach maczugi i żelazne włócznie.
Erak ruchem ręki powstrzymał
swoich ludzi. Na jego twarzy pojawił się czerwony ślad po uderzeniu Morgaratha.
- Wiedziałeś - wysyczał Morgarath. - Wiedziałeś. - Nagle zrozumiał i
krzyknął: - To on! Mówiłeś o strzałach z łuku. Moi wargalowie kryli się przed
strzałami z łuku, podczas gdy most płonął! Łuk to broń zwiadowcy. Ten nędznik
zniszczył mój most! - głos jego wzniósł się do przenikliwego krzyku.
Czarny pan zacisnął mocno
dłoń, w której nadal znajdował się wisiorek zwiadowcy. Will ze strachem patrzył
na pełną nienawiści twarz władcy Deszczu i Nocy. Mimo, iż najbardziej na
świecie chciał spuścić wzrok, martwe oczy stojącego przed nim mężczyzny zdawały
się przyciągać jak u kalkara.
- Ty mały, nędzny... - warknął Morgarath. - Jak śmiałeś spalić mój
most? - Jego złowrogie spojrzenie przewiercało na wylot brązowe tęczówki
chłopca. Ten nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
Naszyjnik, na którym zawieszona była odznaka młodego czeladnika, pod
wpływem mocnego uścisku, zaczął wżynać się w skórę na szyi. Pojedyncza łza
spłynęła po policzku, mimo, iż zwiadowca za wszelką cenę próbował ją
powstrzymać. Czuł coraz większy nacisk, lecz w pewnej chwili usłyszał cichy
dźwięk pękania metalowych oczek łańcuszka i ból raptem ustał. Morgarath
przyjrzał się brązowemu Liściowi Dębu, po czym z całej siły cisnął go na
pobliską skałę. Chwycił bezbronnego chłopaka za koszulę i uniósł lekko w górę.
Zaraz potem, nie puszczając go, odwrócił się w stronę zaskoczonych Skandian i
rozkazał:
- Przygotujcie mi jeszcze jednego konia i to szybko! Wybieramy się na
małą wycieczkę. - Z jego kościstej twarzy biła nienawiść, skierowana do całego
korpusu zwiadowców. Jednakowoż czuł również swego rodzaju satysfakcję, iż
zdobył taką kartę przetargową.
Erak wydawał się co najmniej
oburzony.
- Wybacz panie, ale nie możesz go zabrać - odparł nader spokojnie. -
To jest nasz niewolnik i zgodnie ze skandiańskim prawem jest naszą własnością.
Morgarath nie zwrócił uwagi na jego słowa. Chwycił Willa za ramię i
pociągnął go w kierunku służących, którzy już przygotowali dla niego
wierzchowce.
W tym czasie Evanlyn z przerażeniem przyglądała się tej scenie, czując
pieczenie w kącikach oczu. Nie wiedziała co robić, nawet chciała pobiec za
swoim przyjacielem, ale jeden z wilków morskich powstrzymał ją.
- Will... - powiedziała cicho, lecz chłopak tego nie usłyszał. Jej
słowa nie uszły jednak uwadze Eraka. Spojrzał na dziewczynę, która bezradnie
zaciskała pięści.
- Przykro mi... już nic nie da
się zrobić - odparł cichym głosem, w którym dało się wyczuć współczucie. -
Skoro ON się nim zainteresował, możesz być pewna, że już więcej nie zobaczysz
swojego przyjaciela...
Evanlyn poczuła, że łza
spływa jej po policzku. Bezradnie patrzyła, jak władca Deszczu i Nocy brutalnie
ciągnie za sobą młodego zwiadowcę. Gdy Morgarath doszedł do czekających do
drogi koni, niezbyt delikatnym ruchem wykręcił ręce Willa za plecy, by związać
je grubym sznurem. Zaraz potem, jeden z wargalów dosłownie "wsadził"
chłopaka na wierzchowca. Młody zwiadowca
poruszył się niespokojnie, lecz zaraz zaniechał prób uwolnienia się z
krępujących go więzów, czując, że to i tak nic by nie dało. Spojrzał na
Evanlyn, która stała obok Eraka i ze strachem przyglądała się mu. Wódz armii wargalów
również dosiadł swojego straszliwego konia. Miał zamiar dokądś się udać, jednak
w tym momencie zjawił się jeden z ludzkich towarzyszy czarnego pana. Wśród
ogólnego hałasu, Willowi trudno było rozróżnić jego słowa, lecz po gestach
wnioskował, że coś wydarzyło się na polu walki. Świadczyła o tym niezadowolona
mina podwładnego.
Morgarath zawołał kilku swoich ludzi i wydał
im rozkaz. Ci przytaknęli, następnie pojechali za przybyłym przed chwilą
posłańcem. Władca Deszczu i Nocy zbliżył się do rumaka, na którym siedział
chłopiec, chwycił za wodze zwierzęcia i pociągnął tak, by ten zaczął galopować
tuż obok niego.
- Pojedziemy teraz na małą wycieczkę - oznajmił złowrogo. - Zapewne
tęsknisz za swoimi plugawymi pobratymcami.
Will zagryzł wargę i odwrócił
wzrok od kościstej twarzy. Nie chciał, żeby mężczyzna zobaczył w jego oczach
strach. Wiedział, dokąd zmierzają. Tak bardzo pragnął, by Halt był teraz przy
nim i zapewnił, że wszystko jest w porządku. Przy nim czuł się bezpiecznie i
pewnie. Jednak miał świadomość, iż
Morgarath nienawidzi starego zwiadowcy. Błagał więc w myślach, aby jego mistrz
nie dał się sprowokować.
Evanlyn nie mogła patrzeć na
oddalającego się przyjaciela. Teraz była zupełnie sama. I to w niewoli u
Skandian. Nie zważała już na to, czy ktoś ją widział. Bała się. Okropnie się
bała. Nagle poczuła, że czyjaś wielka dłoń zaciska się na jej drobnej rączce. Wyczuła
coś metalowego między palcami. Łańcuszek z tak dobrze znaną jej zawieszką.
Spojrzała w górę na twarz Eraka. Ten nie okazując żadnych emocji po prostu
oddalił się nieco, wykrzykując jakieś rozkazy do swojej drużyny. Przyjrzała się
bliżej brązowej odznace, po czym przytuliła ją do serca. Miała nadzieję, iż
dzięki temu poczuje się mniej samotna. Myślała, że ten metalowy Liść Dębu doda
jej, choć minimalną część odwagi, którą posiadał młody zwiadowca, lecz na nic
się to zdało.
- I co ja teraz bez ciebie
zrobię, Willu?
٭٭٭٭٭
W tym samym czasie niedaleko
równiny Uthal, król Duncan opracowywał razem ze swoimi doradcami dalszy plan
działania. Nikt nie był do końca pewien, co robić. Przygotowywać plan
zakładając, że Haltowi się uda? A co, jeśliby tak nie było...? Jednak żaden z
wielmoży nie chciał wypowiedzieć tych obaw na głos. W końcu szpakowaty zwiadowca
nigdy dotąd nie zawiódł...
Wszystkich ogarnęło nagłe poruszenie. Na wzgórzu pojawiła się pierwsza
linia Skandian. Ich rogate hełmy odbijały refleksy światła słonecznego, które
widoczne były już z daleka. A przed nimi, w pewnej odległości, znajdowała się
samotna szaro-zielona postać na niewielkim koniku. Kilkoro wojowników biegło za
nią unosząc wysoko topory. W pewnym momencie wielkie ostrze śmignęło zaledwie
kilka centymetrów od końskiego ogona. Jednak zwierzak nie miał zamiaru tak
szybko się poddać i przyspieszył, zostawiając zaskoczonych wilków morskich z
tyłu.
- Czy to zwiadowca Halt? - spytał jeden z żołnierzy, stojący obok sir
Vincenta - dowódcy korpusu obserwatorów. Ten nie odpowiedział, lecz wytężył
wzrok, by przyjrzeć się jeźdźcowi. Zauważył, że postura zbliżającego się
osobnika nie przypominała niskiego zwiadowcy, jakim był Halt.
- Nie, to raczej jego były uczeń... Syn sir Davida... Przepuście go i
zawołajcie króla! - krzyknął jeszcze do wojskowych. Podszedł bliżej, a tuż
przed nim zatrzymał się Gilan, lekko zdyszany.
- Mam... przekazać... wiadomość... od Halta... Halt... mówi....że....
- Młodzieniec próbował coś powiedzieć, jednak zmęczenie brało górę.
- Chłopcze, weź głęboki oddech i
powiedz co się stało - odparł niemalże ojcowskim tonem baron Arald, który
pojawił się razem z władcą Araluenu.
- Dziękuję, panie - odrzekł Gilan, nie zwracając już nawet uwagi, że
wielmoża nazwał go "chłopcem". Przez moment starał się uspokoić
serce, które z emocji biło mu chyba dwa razy szybciej niż normalnie. - Halt
prosi...
- Halt? Jednak przeżył. - Arald uśmiechnął się jakby do siebie. Mógł
się domyślić, że kto, jak kto, ale ten gburowaty zwiadowca nie da się tak łatwo
zabić. Był na to zbyt uparty.
- Ale... W takim razie, kim są ci Skandianie? - zapytał król,
obserwując niepewnie zbliżające się oddziały wojowników w rogatych hełmach.
Gilan poprawił się nerwowo na swoim kudłatym koniu i spojrzał na
władcę, jednocześnie mając nadzieję, iż tym razem nikt mu nie przerwie.
- To pomysł Halta. Zaskoczyliśmy w lesie Skandian i roznieśliśmy ich.
A ci ludzie to po prostu nasi łucznicy, którzy ubrali skandyjskie hełmy i
zabrali tarcze. Dzięki temu Morgarath tak szybko się nie połapie. - Uśmiechnął
się, dopiero po kilku sekundach zdając sobie sprawę, że przecież rozmawia z królem.
Duncan widząc zmieszanie zwiadowcy machnął na to ręką i uśmiechnął
się.
- Świetny plan - pochwalił z entuzjazmem i zaprosił gestem dłoni do
namiotu Rady Wojennej.
Zaledwie chwilę później Gilan wraz z baronem Araldem, baronem Fergusem
i królem stali nad wielką mapą równiny Uthal.
- Halt i nasze oddziały wkrótce tu będą - powiedział władca, pokazując
na mapie trasę, którą mniej więcej musiały jeszcze pokonać wojska. - My
utworzymy szyk obronny, pozornie dając Morgarathowi przewagę.
- A gdy wyprowadzi swoje wojska na równinę, spotka go niemiła
niespodzianka. - Wyszczerzył się Gilan, powodując u barona Aralda
niekontrolowany chichot.
Niedługo potem jeden z królewskich posłańców przybył, by poinformować
swojego kapitana o zbliżającej się armii Skandian.
Jednak ledwie dowódcy zdołali przyswoić sobie tę informację, do
namiotu dosłownie wleciał inny informator, krzycząc na cały głos:
- Morgarath prowadzi całą armię na równinę!
Duncan zatarł ręce i zacięciem na twarzy odparł:
- Zaczynamy!
Widząc ogromny zapał na twarzy króla, podobny do wyrazu twarzy
dziecka, które po długim oczekiwaniu mogło wreszcie pobawić się ukochaną
zabawką, Arald ponownie wybuchł śmiechem.
Poklepał go przyjacielsko po plecach, po czym wyszedł razem z innymi
na zewnątrz. Gilan poprawiał właśnie noże przy pasie, by w razie czego, z
łatwością je użyć, kiedy usłyszał za sobą czyjś niski głos.
- Na twoim miejscu poprawiałbym raczej miecz, w walce z wargalami noże
na niewiele się zdadzą.
- Halt! - Młody zwiadowca odwrócił się w mgnieniu oka i na widok
swojego dawnego mistrza uśmiechnął się szeroko. - Przezorny zawsze ubezpieczony
- oznajmił.
Ciemnowłosy zwiadowca pokręcił tylko z politowaniem głową.
- Lepiej chodź, bo zanim skończysz przygotowania, może braknąć
wargalów.
Dołączyli do reszty, którzy
stali z głównodowodzącymi aralueńskiej armii i omawiali ostatnie poprawki oraz
przekazywali rozkazy podwładnym.
Z oddali słychać było groźny pomruk wargalów. Potężna armia z Gór
Deszczu i Nocy zbliżała się z każdą sekundą.
Wszyscy w napięciu czekali na ten moment. Pierwsza linia wojska pojawiła
się na równinie, lecz wyraźnie było widać, że na coś czekają. W pewnym momencie
czujne oczy Halta zauważyły nieznaczne poruszenie u wroga.
- Coś jest nie tak… - powiedział cicho starszy zwiadowca.
Gilan, który usłyszał słowa towarzysza również przyjrzał się uważniej
przeciwnikowi. - Myślisz, że coś kombinują?
- Możliwe. Na razie jedyne, co nam pozostaje to czekać. Mam jednak
wrażenie, że wargalowie są jacyś niespokojni... - odpowiedział, po czym zwrócił
się do Duncana. - Czy zdali sobie sprawę, że przeprowadzamy tylko pozorowaną
obronę przed Skandianami?
- Nie. Myślę, że nie. Przynajmniej nie wygląda na to, aby odkryli nasz
podstęp.
Dowódcy zwrócili głowy w kierunku pola bitwy. Wojska aralueńskie
ruszyły. Jednak z obecnej pozycji wyglądało, że zostały otoczone przez oddziały
wroga. "Halt miał świetny pomysł" - pomyślał Gilan, po czym wskoczył
na grzbiet Blaze'a.
- Dokąd się wybierasz? - zdziwił się Halt.
- Jak to ,,dokąd"? Nie chcę, aby ominęła mnie najlepsza zabawa. -
Wyszczerzył się, po czym ruszył przed siebie, prosto na oddalonych wargalów.
Starszy zwiadowca tylko
westchnął. Niektórzy najwidoczniej nigdy nie dorastają... Myśl o tym
przypomniała mu jednak o pewnym czeladniku, porwanym przez Skandian...
Spojrzał w górę, gdzie jasne promienie słońca przebijały się przez
delikatne obłoki chmur, sprawiając, iż ten dzień zapowiadał się pogodnie.
Zerwał się łagodny wiatr, który ochładzał znajdujących się na równinie
wojowników. Mężczyzna zastanawiał się, czy u Willa wszystko w porządku. Miał
nadzieję, że sobie jakoś radzi. W końcu, mimo niepozornego wyglądu, chłopak
posiadał niesamowitą chęć życia i odwagę.
Jednak świadomość, iż jego uczeń znajdował się w obozie wroga nie
dodawała otuchy.
- Znajdę cię, Willu. Obiecuję - szepnął do siebie Halt.
Te rozmyślania przerwał mu sygnał gotowości do walki.
"Już czas" - pomyślał i wskoczył na grzbiet Abelarda.
Na równinie zapanował chaos.
Armia Morgaratha natarła na królewskie siły. Rozpętała się krwiożercza burza.
Miecze uderzały o miecze, bojowe okrzyki rycerzy i wargalów mieszały się ze
szczękiem oręża. Trudno było stwierdzić, kto miał przewagę. W owej chwili nie
liczyło się nic, poza przeciwnikiem. To nie czas na myślenie o litości. To
prawdziwa wojna. Brutalna, okrutna, krwawa.
Z każdą kolejną minutą pojawiało się coraz więcej ofiar. Słychać było
jęki rannych, zagłuszane jednak przez coraz głośniejsze dźwięki walki. Wydawało
się, że szala zwycięstwa przychylała się na stronę Morgaratha, lecz ostateczny
wynik bitwy nie był przesądzony.
Wtem, gdy cała armia wargalów znajdowała się na równinie, rozległ się specyficzny
tętent. Zaledwie moment później żołnierze Duncana rozstąpili się, pozwalając
wjechać konnicy w sam środek bitwy.
Jeźdźcy atakowali zaskoczonych przeciwników. Doskonale wiedzieli, że
armia władcy Gór Deszczu i Nocy, odczuwała niechęć, a nawet lęk do koni.
Minęło kilka minut, po których było już niemalże jasne, kto zostanie
zwycięzcą tej bitwy. Władca Araluenu obserwujący wydarzenia ze wzgórza, pokiwał
głową. Mimo, iż ich wygrana była prawie pewna, on sam nie czuł się z tym zbyt
dobrze. Po pierwsze, wielu jego żołnierzy zginie, a po drugie... nie wiadomo
czy tam, wśród nich, nie ma przypadkiem jego córki.
Nagle, z przeciwległego obozu, z punktu dowodzenia Morgaratha, dało
się słyszeć charakterystyczny ciąg dźwięków.
- Zarządzają odwrót...? - zdziwił się król.
- To zrozumiałe, panie - zaczął Halt, który siedział na swoim kudłatym
wierzchowcu. - Są na przegranej pozycji. Atak jazdy konnej zdemobilizował ich,
tak jak przeczuwałeś.
- Lepiej byłoby dzisiaj raz na zawsze z tym skończyć. Ta wojna trwa
już zdecydowanie za długo. A tak? Morgarath znowu wycofa się ze swoja armią. I
wkrótce znów trzeba będzie zbierać wojska.
- W takim razie, co zamierzasz zrobić, panie? - spytał baron Arald.
- Chyba nie muszę się o to martwić - rzekł władca, obserwując, jak
konnica i piechota gonią za wycofującymi się wargalami. - Jednak coś mi tu nie
pasuje. Morgarath nie wycofałby się tak prędko.
- Też mam takie wrażenie - zgodził się starszy zwiadowca. I nie
pomylili się. W namiocie wroga zaistniało wyraźnie poruszenie, a chwilę potem jeden
z podanych czarnego pana wywiesił na maszcie wojennym białą flagę.
- Chcą pertraktować - powiedział cicho lennik, na co zwiadowca tylko
pokręcił głową.
- On coś szykuje...
- Przekonamy się - odparł Duncan, po czym zwrócił się do swojego
trębacza. - Daj im odpowiedź.
Słysząc sygnał, rycerze Araluenu zatrzymali się niechętnie. Chyba
równie mocno jak król, pragnęli już skończyć tę wojnę. Nieco się ociągając,
rozstąpili szeregi tworząc przejście dla parlamentariuszy.
Władca królestwa podjechał bliżej, by wyjść im na przeciw. Tuż za nim
jechali dwaj zwiadowcy, baron Arald oraz Sir David.
Z daleka widać było niewielki
oddział składający się z czterech osób, w tym dwóch wargalów. Jedna osoba,
prawdopodobnie pan Deszczu i Nocy we własnej osobie, jechała na przeraźliwie
białym koniu.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jedynie nieznaczny uśmiech
świadczył, iż czarny władca coś kombinuje.
Lecz wśród strasznych, budzących grozę postaci znajdowała się jeszcze
jedna, niepozorna.
Will, który do tej pory jechał z opuszczoną głową, by okazywać jak
najmniej strachu, co notabene, mizernie mu wychodziło, podniósł wzrok i od razu
zauważył niskiego mężczyznę w zielono-szarym płaszczu. W jego oczach pojawiły
się łzy.
Czuł się potwornie. Nie dość, że Morgarath związał go i mógł z nim zrobić,
co mu się żywnie podoba, to w dodatku Halt wszystko to widzi...
"Nie" - pomyślał chłopak. - "On nie może się
dowiedzieć, że Halt..."
Gdyby tylko miał przy sobie nóż. Mógłby spróbować przeciąć więzy, a
tak? Jeszcze nigdy nie czuł się tak bezbronny. Wiedział, że jedno słowo, a jego
mistrz znajdzie się w niebezpieczeństwie. I to przez niego.
Opuścił głowę pragnąc całym sercem znaleźć się gdziekolwiek indziej,
byle tylko nie tu. Ten strach, ten wstyd... Gdyby miał chociaż na sobie płaszcz,
który zakrywałaby mu twarz...
Halt tymczasem z niedowierzaniem wpatrywał się w swojego ucznia. Nie
mógł się ruszyć, a jego twarz przypominała białą kartkę papieru.
Tego nie spodziewał się nawet w najgorszych wyobrażeniach. Gilan,
który stał obok niego, musiał na pewno czuć się tak samo. Nawet baron Arald
nerwowo ścisnął rękojeść swojego miecza.
Wodzowi wargalów oczy zaświeciły się z podniecenia. Postawa jego
przeciwników potwierdziła go w przekonaniu, iż ten mały był dla nich ważny.
"Ciekawe..." - pomyślał - "Kim jest dla nich ten
chłopak…? Czyżby...? Nie, to niemożliwe... Czy on mógłby być uczniem samego
Halta?"
Gdyby to była prawda, nie pohamowałby się z radości. Wreszcie miałby
okazję, na którą czekał przez tyle lat.
- Morgarath! - zawołał Duncan donośnym głosem. - Czego od nas żądasz?
Nie masz już żadnych praw!
- Chcę złożyć ci pewną propozycję. Korzystną dla obu stron - oznajmił.
- Dla obu stron, powiadasz...?
- Mogę odstąpić od atakowania twojego kraju. - W jego głosie słychać
było pogardę. Spojrzał na Halta, następnie z powrotem przeniósł wzrok na króla.
- W zamian oczekuję tylko drobnej rzeczy.
''Drobnej?'' - pomyślał Halt - ''Tak drobnej jak połowa królestwa?''
- Czego chcesz? - wysyczał władca Araluenu. Nie podobał mu się ton jak
i cała postawa jego przeciwnika. Był zbyt pewny siebie.
- Nic specjalnego. - Morgarath uśmiechnął się z dozą satysfakcji. -
Jedynie lenno Westhall i... immunitet.
- Immunitet? Jaki immunitet? Nic ci się nie należy, a już najmniej
jakiekolwiek lenno - orzekł ze złością Sir David.
- Och, należy, należy... - powiedział spokojnie czarny pan, po czym
odwrócił głowę w bok, nie przestając jednak uważnie obserwować starszego
zwiadowcy. - Myślę, że mój towarzysz się ze mną zgodzi...
Will zadrżał nieznacznie, zacisnął zęby i jakby bardziej skulił się w
sobie. Nic nie odpowiedział. Halt na ten widok zacisnął z gniewem palce na
swoim łuku.
Morgarath, widząc to,
kontynuował:
- Dziś mało rozmowny jest, prawda? - zwrócił się do starszego
zwiadowcy. - On zawsze taki? - spytał z wyraźną kpiną. Jego celem było jedynie
podjudzenie Halta do żywszej reakcji. Od lat marzył, aby zemścić się na nim za
wszystkie krzywdy, jakie przez niego doznał, a teraz los uśmiechnął się do
niego, ukazując szansę pod postacią małego smarkacza.
Will poczuł, jak do oczu napływa mu coraz
więcej łez. Był pewny, że nie wytrzyma. Nie mógł słuchać, jak Morgarath stara
się za wszelką cenę podburzyć jego mentora.
Gdyby z jego winy Halt zrobił coś głupiego, nigdy by sobie tego nie
wybaczył. Był dla niego jak ojciec, którego nie miał. To on dał mu nadzieję, że
do czegoś się jednak nadawał. Jak ma mu teraz spojrzeć w oczy?
- Przepraszam, Halt... Tak strasznie cię przepraszam... - szepnął
niemal bezgłośnie.
Lecz ten cichy głos dobiegł do uszu starszego zwiadowcy. Ten wciąż zasłonięty
kapturem spojrzał nieprzeniknionym wzrokiem na swojego ucznia. W jego oczach
błyszczała troska oraz żal, zapewne do siebie samego. Musi go uwolnić. Złożył
przysięgę i nie zawiedzie…
Władca Gór Deszczu i Nocy
przez cały czas obserwował tę dwójkę. Teraz miał już pewność, iż ten mały był
kimś ważnym dla jego największego wroga. Oj tak... Zemsta będzie słodka…
- To jak, Duncanie? Przystaniesz na moją propozycję, czy nadal
będziesz się sprzeciwiał? Pozwolisz, by twoi ludzi ginęli za ciebie, wiedząc,
że miałeś szansę powstrzymać tę rzeź? - zapytał Morgarath.
Król nie wiedział, co ma zrobić. Zachowując kamienną twarz, spojrzał na
swoich najbliższych doradców.
Ci stali w milczeniu, w myślach analizując wszystkie za i przeciw.
- Pozwolę odejść tobie i twoim wojskom, jednak tylko pod przysięgą, że
nie powrócisz już na tereny Araluenu. Lenna Westhall ci nie oddam - powiedział
w końcu władca.
- Naprawdę tak nisko cenisz sobie życie swoich poddanych? - Właściciel
trupiej twarzy mówił pogardliwym głosem.
- Wiesz, że i tak twoja armia nie ma szans na wygraną. I jeszcze
stawiasz warunki? - spytał nieco zdenerwowany sir David.
Na twarzy Morgaratha odbił się gniew. Miał świadomość, że jego
podwładni nie byli obecnie w dobrej formie do kontynuowania bitwy. ,,Jeszcze
mnie popamiętają. Za wszystko." - pomyślał, po czym mimowolnie spojrzał na
Halta. On już się postara, by zaznał takiego cierpienia, jakiego jeszcze nigdy
w życiu. Już nawet wie, w jaki sposób się na nim zemści.
Bezwiednie zmrużył nieco oczy starając się dojrzeć twarz ukrytą pod
cieniem kaptura.
Jednak na nic się to zdało. Nakrycie płaszcza skutecznie zakrywało
wymowne spojrzenie zwiadowcy, pełne goryczy, żalu, ale również wściekłości.
Ten machinalnie zacisnął dłoń na strzale, która od dawna założona była
na cięciwie łuku.
- Halt, nie rób tego - ostrzegł Gilan, widząc kątem oka zachowanie
swojego mentora.
- Cóż, przyjmijmy nawet, że zgodzę się na twoją propozycję, Duncanie. Mam
rozumieć, że pozwolisz moim wojskom tak po prostu odejść? I nie wyślesz za nimi
żadnych żołnierzy? - zakpił Morgarath.
Władca Araluenu przez chwilę milczał zdegustowany tym, na co się
zgadzał.
- Będziesz miał moje słowo - odparł przez zaciśnięte zęby. - Ale
musisz złożyć przysięgę, że nie zaatakujesz mojego kraju już nigdy - dodał.
Czarny pan tylko uśmiechnął się ironicznie. Taka "przysięga"
nie stanowiła zbyt dużego problemu. Nie, on nie był jednym z tych
staroświeckich rycerzy, którzy przede wszystkim walczyli o swój
"honor". Dla niego już dawno stało się jasne, że te całe pogaduszki o
wspaniałych wojownikach to stek bzdur i bajki dla dzieci.
- Panie... - Halt podszedł do Duncana i powiedział ściszonym głosem -
Naprawdę wierzysz, że on zrezygnuje ze swych zamierzeń? Nie możemy pozwolić mu
odejść...
Król chciał chyba coś odpowiedzieć, lecz w tym samym czasie odezwał
się Morgarath:
- Zgodnie z prawem, wobec wszystkich tu obecnych, przysięgam
uroczyście na swój honor, iż nie zaatakuję Araluenu.
- Na swój honor? Dobre sobie… - prychnął pod nosem baron Arald, ale
nikt go nie usłyszał.
- Ty nie masz honoru - krzyknął któryś z rycerzy, jednak trudno było
rozróżnić, kto to dokładnie był.
Władca Deszczu i Nocy nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Kiedyś
pożałują swoich słów...kiedyś. Na razie jednak należałoby się skupić na
powrocie i jak najszybszym powiększeniu wojsk.
- W takim razie, jeśli już wszystko mamy ustalone, pozwolisz, że wrócę
już na swoje tereny - oświadczył niewinnym tonem, w którym dla wytrawnego ucha
słyszalna była drwina.
Zaraz potem, niepowstrzymywany przez nikogo zawrócił swojego konia i
nieco mocniej chwycił sznur, którym przywiązany był wierzchowiec Willa.
- Morgarathcie! - krzyknął baron Arald widząc, że ten szykuje się do
odwrotu. - Wypuść chłopca, on nie jest ci potrzebny.
- A czemuż to niby miałbym go wypuścić? - spytał czarny pan z jadem w
głosie. - To teraz jest mój towarzysz - dodał, kładąc szczególny nacisk na
słowo "mój".
Halt w napadzie wściekłości i nienawiści, wyciągnął łuk i z
przygotowaną strzałą, wycelował w Morgaratha.
- Wypuść go - odparł zimnym głosem.
- Wypuść go - odparł zimnym głosem.
- Halt! - krzyknął zaskoczony król. - Nie możesz tego zrobić! Zagwarantowaliśmy
mu bezpieczeństwo!
Gilan widząc, że jego mentor nie ma zamiaru opuścić broni, podszedł do
niego i położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu. Starszy zwiadowca jakby
oprzytomniał. Spojrzał na towarzysza oczyma przepełnionymi gniewem, smutkiem i
bezsilnością. Spojrzenie Gilana wyrażało te same uczucia.
- Uwolnimy go, Halt. Nie martw się. Zrobię wszystko, aby sprowadzić go
z powrotem do domu - zapewnił cicho wysoki zwiadowca.
Mimo pewności w jego głosie, Halt nie poczuł ulgi. Świadomość, że jego
uczeń był w rękach wroga, sprawiała, że żal ogarniał każdą komórkę ciała.
Wiedział, iż ani on, ani Gilan nie odpuszczą, dopóki nie uwolnią Willa, ale
jednak...
Jednak ten chłopak był dla niego jak syn, a chyba żaden ojciec nie
chciałby, aby jego dziecko zostało zabrane.
Morgarath pełen satysfakcji podjechał bliżej młodego czeladnika, na co
ten wzdrygnął się lekko.
Twarz okrutnego władcy armii wargalów za każdym razem go
przerażała. Kiedy właściciel
trupiobiałego konia zbliżył się do niego, zauważył, iż wyciąga on coś z sakwy
zza pleców. Okazał się to być przedmiot, nieco przypominający wyglądem kajdany.
Z tą tylko różnicą, że od wewnętrznej strony metalowych obręczy, wystawały
małe, może półcentymetrowe kolce.
- Ten sznur musi być pewnie bardzo niewygodny - powiedział z wręcz mistrzowsko
udawaną troską. - Mam tu coś lepszego.
Chłopak początkowo spojrzał na niewielkie narzędzie tortur ze
strachem, jednak po chwili przyjął nieulękły wyraz twarzy. Nie, nie da się
pokonać tak łatwo.
Morgarath kątem oka uważnie obserwując zgromadzonych wokół ludzi, a
szczególnie jednego, niewysokiego mężczyznę, rozciął krepujący Willa sznur i na
to miejsce założył owe kajdany.
Czeladnik wciągnął gwałtownie powietrze, gdy kolce wbiły się w skórę
na jego nadgarstkach. Lecz przyrzekł sobie, że nie uroni już przy tej sępiej
postaci żadnej łzy.
Nie da mu tej satysfakcji. Choć na tym polu odniesie zwycięstwo.
Wódz wrogiego wojska tylko uśmiechnął się z satysfakcją na widok
stróżki krwi spływającej po ręce chłopca.
Wszyscy wpatrywali się zszokowani, nie wiedząc, co zrobić. Jedynie
kilka osób najchętniej wypatroszyłoby czarnego pana ze skóry.
Gilan i baron Arald na wszelki wypadek chwycili wściekłego Halta za
ramiona.
- Pożegnaj się - odrzekł trupioblady władca do Willa, który ostatni
raz spojrzał na swojego mentora.
Młody zwiadowca, mimo iż czuł, że setki słów cisną mu się na usta, nie
potrafił niczego powiedzieć.
Uśmiechnął się jedynie, zapewniając tym samym, że sobie poradzi. Przez
cały czas próbował ignorować bolesny skurcz żołądka i dudniące jak młot serce.
- Już? Czy ty się w ogóle odzywasz? - spytał czarny pan jakby z lekką
pretensją w głosie. Will nawet na niego
nie spojrzał. Nie ważne, co sobie o nim myśli, on nie podda się tak łatwo.
Udowodni, że jest godnym uczniem wielkiego Halta.
Morgarath poczekał jeszcze kilka sekund, po czym chwycił za linę,
którą przywiązany był koń chłopca i ruszył w drogę powrotną.
Najstarszy zwiadowca długo po tym, jak wroga armia odeszła poza
równinę, wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą z zaciśniętymi pięściami.
- Uratuję cię. Obiecuję... - szepnął w głuchą przestrzeń.
- Uratuję cię. Obiecuję... - szepnął w głuchą przestrzeń.
Co tu komentować? Super, świetne po prostu zawaliste
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na next : )
Świetne, epickie, genialne i w ogóle i w szczególe BOSKIE !!! Lece czytać dalej :D
OdpowiedzUsuń